Najbardziej zdecydowanymi przeciwnikami swobodnego przepływu pracowników od dnia wejścia do Unii były Niemcy i Austria. Zwłaszcza sąsiad zza Odry prezentował twardą postawę, wieszcząc zdemolowanie niemieckiego rynku pracy przez wielkie fale emigrantów z Polski. Przewidywano, że bez wystarczająco długiego okresu przejściowego, co najmniej do 2015 roku, powiększy się poziom bezrobocia, szczególnie w rejonach graniczących z Polską. Wyższa liczba bezrobotnych miałaby spowodować niewydolność systemu zabezpieczenia społecznego i kryzys finansowy wschodnioniemieckich landów. Sytuację pogarszał fakt, że w tamtych czasach w Niemczech nie było entuzjazmu dla polskiego członkostwa: jedynie co trzeci obywatel RFN chciał widzieć Polskę w UE. Prawie 50 proc. było temu przeciwnych.
>>> Więcej felietonów Leszka Millera
Opór brał się ze strachu przed wielkimi kosztami tej operacji, przed zacofaniem polskiego rolnictwa, wysoką przestępczością oraz przed tym, że Polacy będą gotowi pracować za niskie pensje i w ten sposób pozbawią zatrudnienia wielu Niemców. Modne stało się słowo "inwazja" - przy czym nie oznaczało już napaści Układu Warszawskiego, ale zalew taniej siły roboczej. Żaden niemiecki polityk nie mógł lekceważyć tych lęków. W rozmowach z kanclerzem Schröderem wyjaśniałem bezzasadność obaw związanych z masową emigracją zarobkową do Niemiec. Popatrz, Gerhard - tłumaczyłem - zarówno w Polsce, jak i w Niemczech pielęgnuje się dwa niemądre mity. W moim kraju, że po wejściu do Unii Niemcy wykupią naszą ziemię, a w twoim, że Polacy zabiorą miejsca pracy waszym rodakom. Jedno i drugie jest nieprawdziwe.
Z wypowiedzi kanclerza wiało pesymizmem: - Nie jestem w stanie zmienić panującego nastawienia - mówił. - Wszyscy twierdzą to samo. Musimy bronić własnego rynku pracy, bo mamy wielkie bezrobocie i niski wzrost gospodarczy.
W końcu po trudnych rokowaniach ustaliliśmy ze Schröderem siedmioletni okres przejściowy, który minie właśnie 1 maja 2011 roku. W ten sposób upadnie kolejna bariera oddzielająca nas od Niemców, ale pozostanie jeszcze jedna. Po obu stronach Odry płacimy różną walutą i jeszcze dużo wody w niej upłynie, nim Polacy zaczną posługiwać się euro. Czas pokazał, że strach miał wielkie oczy. Niemcy nie wykupują naszej ziemi, a do pracy nie wybierają się miliony, a według aktualnych szacunków około 400 tys. osób. Rzecz jasna Polacy powinni przede wszystkim we własnym kraju znajdować godną pracę, odpowiednią do ich aspiracji i wykształcenia, ale też nad zjawiskiem emigracji zarobkowej nie warto załamywać rąk i tworzyć atmosfery narodowej tragedii. Jest ona naturalnym zjawiskiem integrującej się Europy, gdzie prawo wyboru miejsca pracy, zamieszkania i nauki jest wpisane w fundamentalne wartości europejskiej wspólnoty.
Poza tym od naszego zachodniego sąsiada możemy się jeszcze sporo nauczyć: nowych technologii i kwalifikacji, kultury pracy, działania w społeczeństwie obywatelskim. To pożądane umiejętności, które pomogą korzystnie zmieniać Rzeczpospolitą.