Aleksander Kwaśniewski: Lepsza szorstka przyjaźń niż aksamitna nienawiść

2010-07-16 13:00

- Nie można wykluczyć, że kiedyś Bronisław Komorowski będzie liderem polskiej centroprawicy - były prezydent Aleksander Kwaśniewski ocenia przyszłą prezydenturę kandydata PO.

"Super Express": - Bronisław Komorowski obsadził swoimi ludźmi KRRiTV. Wywołało to spore zamieszanie w Platformie. Co chce nam przez to zasygnalizować?

Aleksander Kwaśniewski: - Po prostu skorzystał z kompetencji, które mu przysługują. To posunięcie dyktowane względami osobistymi. Oferując im te stanowiska, chciał podziękować za wieloletnią współpracę. Pamiętajmy jednak, że obaj - Krzysztof Luft i Jan Dworak - są ze środowiskiem mediów związani całe zawodowe życie. Komorowski mógł przecież mianować kolegów z tenisa albo z polowania.

- Jaka będzie ta prezydentura?

- Nie lubię spekulować, długofalowe prognozy zwykle się w polityce nie sprawdzają. Ale spróbujmy. Myślę, że przez pierwszy rok Komorowski będzie wchodził w rolę prezydenta, uczył się jej. A jednocześnie współpracował z rządem. Testem dla niezależności i dystansu wobec własnej partii jest przyszłoroczna kampania parlamentarna. Jak pokazały obecne wybory prezydenckie, nie będzie ona łatwa. Im bliżej do niej, tym większa szansa na pojawienie się jakichś różnic między nim a premierem. Ale poważniejszych konfliktów nie przewiduję.

Tusk ma przed sobą ciężką kampanię - przed parlamentarną jeszcze samorządową, a Komorowski perspektywę pięcioletniej prezydentury. Większość wyborców oczekuje współpracy między nimi. Co będzie dalej... nie wiadomo. Po wyborach parlamentarnych może być już zupełnie nowy układ sił politycznych.

- Jednak pana współpraca z premierem Millerem znacznie odbiegała od ideału. Przeszła do historii III RP jako "szorstka przyjaźń".

- Ale jednak przyjaźń. Zresztą lepsza szorstka przyjaźń niż aksamitna nienawiść. W kilku punktach były między nami spięcia, ale generalnie określiłbym tę współpracę jako dobrą, a w sprawie wejścia do Unii Europejskiej wręcz znakomitą. Trudna sztuka rządzenia zawsze wywołuje różnice zdań. Premier i prezydent ponoszą ogromną odpowiedzialność za kraj i nie mogą beznamiętnie traktować obowiązków, jakie na nich spoczywają.

- Mieliśmy też przykład innego modelu współpracy między prezydentem i premierem z tej samej partii - między Lechem i Jarosławem Kaczyńskim. Tam była zgoda.

- Musiała być, byli braćmi bliźniakami. To był model unikalny, chyba nigdzie na świecie niepraktykowany. Była to współpraca niebezpieczna, bo zamykająca rolę i wpływ poważnych podmiotów w państwie, takich jak partie czy parlament, gdzie wspólnie wypracowuje się stanowiska polityczne.

- Komorowski był dotąd politykiem drugiej linii. Czy nie będzie miał pokusy pokazania pazurów i uniezależnienia się od macierzystej partii?

- Prezydentura stwarza nie tylko pokusy, ale też możliwości, by stać na czele jakiegoś środowiska politycznego. Każdy z dotychczasowych trzech prezydentów był w pewnym stopniu takim liderem. Komorowski jest w dość trudnej sytuacji, bo nigdy nim nie był. Ma jednak niewątpliwie dużą szansę zbudować bardzo silną pozycję polityczną. Nie można wykluczyć, że kiedyś będzie to pozycja lidera polskiej centroprawicy.

- Co musiałoby się stać, aby premier i prezydent popadli w konflikt?

- Na pewno czeka nas wiele ciekawych sytuacji, które zaważą na tej współpracy. Sytuację konfliktogenną może stworzyć rząd, gdy przed wyborami będzie chciał wprowadzać pakiet populistycznych ustaw dla poprawienia swych notowań. I tu prezydent może mieć dylemat - czy poprzeć własne środowisko polityczne, czy zachować się odpowiedzialnie i nie podpisywać niebezpiecznych dla państwa ustaw. Ale zostawmy te spekulacje. Po co tworzyć czarne scenariusze...