Liderka Strajku Kobiet podkreśla, że niemal 70 proc. poparcie dla legalnej aborcji w Polsce to ogromne osiągnięcie ostatniego roku. - To, że - jako społeczeństwo – wyszliśmy z tej fikcji, z tego kłamstwa, tego tabu, to jest nasze wielkie osiągnięcie. Uważam, że to wielka rzecz.
Kamila Biedrzycka: W piątek minął rok od orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, które zakazuje aborcji nawet w przypadku nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu. Przez wiele tygodni na ulicach polskich miast trwały protesty – czy dziś, po tym czasie, ma pani poczucie, że było warto?
Marta Lempart: - Zdecydowanie było warto. Nie tylko Parlament Europejski uznał, że aborcja jest prawem człowieka. Konserwatywna Platforma Obywatelska, największa partia opozycyjna, wreszcie przestała się opowiadać za zakazem i jest za legalizacją. To oznacza, że jesteśmy groźniejsi niż Episkopat. Strajk Kobiet jest w 600 miastach, a nie w 150, dołączyła do nas rzesza ludzi. Wszystko, co wydarzyło się przez ostatni rok, sprowadziło się także do tego, że kiedy Parlament Europejski głosował rezolucję dotyczącą praworządności w Polsce, została ona na naszą prośbę uzupełniona o wzmiankę mówiącą, że tzw. Trybunał Konstytucyjny został politycznie wykorzystany do tego, żeby ograniczyć prawa kobiet. A po drugie, po raz kolejny zostało stwierdzone na poziomie międzynarodowym, że to nie był żaden wyrok. Bo jeśli nie mamy sędziów, to nie mamy też wyroku.
- Problem tylko polega na tym, że w praktyce ma on moc obowiązującą. Lekarze się do niego stosują.
- Można by było też powiedzieć, że sędziów obowiązują bezprawne działania Izby Dyscyplinarnej, a jednak się buntują. Czekam na takiego Tuleyę wśród polskich lekarzy, który wreszcie powie: „nie zgadzam się”. Powie to publiczne i narazi się na wszystkie konsekwencje tak, jak Igor Tuleya i inni. Ale do bohaterstwa nie można nikogo zmuszać. Lekarzom łatwiej jest zmuszać do bohaterstwa kobiety. My lekarzy do bohaterstwa zmusić nie jesteśmy w stanie.
- Ale aborcja nie zniknęła.
- Kłamanie o tym, że zakaz aborcji powoduje to, że jej nie ma zostało już tylko po stronie prawicy i Kościoła. Polacy wiedzą jak jest i dlatego poparcie dla legalnej aborcji w naszym kraju wynosi 69 proc. Bo wszyscy wiedzą ile to kosztuje, jak to się załatwia, każdy zna kogoś, kto zna kogoś, kto miał zabieg. To, że - jako społeczeństwo – wyszliśmy z tej fikcji, z tego kłamstwa, tego tabu, to jest nasze wielkie osiągnięcie. Uważam, że to wielka rzecz.
- Jednak podstawowy cel, czyli wycofanie się ze zmian zaostrzających prawo aborcyjne, nie został osiągnięty.
- Ale zostały osiągnięte cele, o których nie mogłyśmy marzyć tak naprawdę. Nikt nie myślał, że będzie tak wysokie poparcie, że takie zmiany nastąpią wśród polskiej opozycji czy Parlamentu Europejskiego.
- Jakie macie cele krótko i długoterminowe?
- To jest cel jednocześnie krótko i długoterminowy – czyli zbiórka podpisów pod projektem „Legalna aborcja. Bez kompromisów”. Wszystkie siły rzucamy teraz na to. Jestem szefową komitetu inicjatywy ustawodawczej.
- Gdyby miała dzisiaj pani możliwość porozmawiać z premierem Morawieckim, prezesem Kaczyńskim czy ministrem Czarnkiem, to co by pani im powiedziała?
- Że będą siedzieć. Oni będą siedzieć, bo to są przestępcy. Możemy sobie mówić, że to jest władza, która ideologicznie nam się nie podoba. Ale oni złamali prawo wielokrotnie i będą z tego rozliczeni. Bo jeśli przestępstwa nie są ścigane z powodów politycznych, to one się nie przedawniają… I to samo tyczy się policji, która nas biła. Ale powiem szczerze, że nie wyobrażam sobie takiej rozmowy. Jeśli ktoś wysyła na mnie antyterrorystów w przebraniu, żeby mnie tłukł na ulicy, oblewał gazem, bił i kopał, to to jest właśnie dialog, który ta władza z nami prowadzi. Nie wiem więc o jakich rozmowach możemy myśleć. Nie ma rozmowy, jest bicie. Mówienie o dialogu ze strony władzy, jest bezczelne.