Lech Kowalski

i

Autor: materiały promocyjne

Lech Kowalski: Jaruzelski zdegradowany do szeregowca

2013-12-13 23:49

Biograf Wojciecha Jaruzelskiego w 32 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego

„Super Express”: - Zanim przejdziemy do rocznicy wprowadzenia stanu wojennego chciałbym, żebyśmy porozmawiali o okrągłym stole, który też wiąże się z postacią gen. Jaruzelskiego. Takie rozwiązanie próbuje się teraz realizować na Ukrainie. Jak pan jako historyk to ocenia?
Dr Lech Kowalski:
- Przestrzegałbym Ukraińców przed powielaniem jakiegokolwiek wzorca, który nosi nazwę okrągły stół. Wiadomo, co dla Polski i jej przyszłości oznaczało to rozwiązanie. Gdyby Ukraińcy mieli iść tą samą drogą, wpadną w taką samą pułapkę. Ich ideały zostaną przejęte przez grupy, które już uwłaszczyły się na majątku narodowym. Sprawy na Ukrainie muszą potoczyć się zupełnie inaczej, na zasadzie przyparcia do muru ekipy Janukowycza i przejęcia władzy. Trzeba stawiać warunki, a nie debatować przy okrągłym stole.
Czyli okrągły stół to nie przełom, ale szwindel?
Dla Jaruzelskiego i Kiszczaka Solidarność - związek zawodowy, skupiający 10 mln ludzi - to nie był partner do rozmów, ale przeciwnik. Dysponuję zresztą dokumentami, które wskazują, że równolegle do okrągłego stołu szykowano stan wyjątkowy.

Zobacz: Barbara Jaruzelska: "Chcę się rozwieść z generałem"!

Na czym to rozwiązanie miałoby polegać?
Stan wyjątkowy, który wpisano do konstytucji w 1983 roku, wprowadzono by, jeśli opozycja nie zgodziłaby się na warunki wstępne okrągłego stołu. Jaruzelski nie musiałby już niczego udawać, odwoływać się do Rady Państwa. Były uruchomione stany podwyższonej gotowości w jednostkach wojskowych. Przygotowania od strony armii nadzorował gen. Siwicki, a od strony resortu spraw wewnętrznych gen. Kiszczak.
Wojskowa junta lepiej wyszła na rozmowach z koncesjonowaną częścią opozycji niż wyszłaby na kolejnym wariancie siłowym.
Gdyby pan zwrócił uwagę, kto był internowany i przebywał w Jaworze i później odtworzył sobie ekipę, która ze strony opozycji uczestniczyła w okrągłym stole, zorientowałby się pan, że ta ekipa już od kilku lat była selekcjonowana. W kolekcji Kiszczaka jest taki zbiór „Podziękowania i zaproszenia”. Tych, których zwykliśmy uważać za opozycję w PRL-u, mogliśmy spotkać niemal na każdej uroczystości z okazji rocznicy rewolucji październikowej. Bywali tam Holoubek, Hanuszkiewicz, Łomnicki, Rodowicz czy Brylska.
Cała śmietanka artystyczna.
Nie mogę się nadziwić, kogo to u Kiszczaka nie było przez całe lata 80. z tych osób, które dziś próbują być elitami ze stażem.
Przejdźmy do samego towarzysza generała Jaruzelskiego, którego biografię pan napisał. Jak najkrócej by go pan scharakteryzował?
Każdy, kto się z nim bezpośrednio spotkał, jest pod wrażeniem jego ogłady i oczytania. To taki typ prymusika. Zawsze chciał być najlepszy. Zachowały się relacje, że już w szkole donosił, kto pali papierosy, kto uciekł na miasto. Jaruzelski ma w sobie coś takiego, że zawsze musi komuś służyć. Jest to w nim bardzo głęboko. Tak jest wewnętrznie ułożony. W przeciwieństwie do innych ludzi ze środowiska oficerskiego nigdy nie był pijakiem i awanturnikiem.
No tak, znany jest z abstynencji.
Właśnie, Sowieci bardzo szybko go zauważyli i na niego właśnie postawili.
Można w ogóle nazywać Jaruzelskiego polskim generałem?
Na każdym kolejnym stanowisku, które obejmował, przyjmował postawę coraz bardziej prosowiecką. Weźmy np. jego pierwsze znaczące stanowisko szefa Głównego Zarządu Politycznego Ludowego Wojska Polskiego. Od razu kończy dokumenty idące do Moskwy zapisem: „Z komunistycznym pozdrowieniem”. Później, kiedy zostaje szefem Sztabu Generalnego, zarzuca ten zwrot, ale w każdej korespondencji wyraźnie widać, że przyjął rolę podwładnego, który zabiega o względy przełożonych.
Możemy więc o nim powiedzieć, że to sowiecki generał?
Powiedziałbym, że to człowiek, z którego polskość na każdym kolejnym stanowisku uchodziła. Miał zresztą lepsze kontakty z kadrą sowiecką niż we własnym środowisku wojskowym. Trzymał się wobec niego na dystans. Nigdy nie miał bliskich przyjaciół wśród polskich wojskowych.
Istnieje teoria, że jest matrioszką, czyli prawdziwy Jaruzelski – polski szlachcic, zesłany wraz z rodziną na Sybir został przez Sowietów podmieniony na ich człowieka, sobowtóra.
Na spotkaniach autorskich bardzo często się z taką teorią spotykam. Jest kilka relacji z lat jego młodości. Jedna syna fornala, z którym się bawił. W którymś momencie mały Wojtek wpadł w jakieś urządzenie mechaniczne, które poszarpało mu dłoń. Jaruzelski żadnych blizn nie ma. Wojciech z okresu nauki u księży marianów mówił pięknie po łacinie. Ten obecny Wojciech Jaruzelski ani słowa.
Czyli podmienili go?
Jaruzelski to bardzo oschły człowiek i aż się dziwię, że takie relacje mogą panować w rodzinie. W latach 60. jego mama ciężko chorowała i choć leżała przez kilka miesięcy w szpitalu w Warszawie, odwiedził ją raptem kilkukrotnie. Jak już się pojawiał, przybywał z całą świtą i spędzał u niej raptem kilka minut. Żadnych uścisków, żadnych serdeczności. Kompletna oschłość. Takie same stosunki utrzymywał z siostrą. Szalenie się kontroluje, a jednocześnie mnóstwo czyta. Jedna z pań, która razem z nim została wywieziona do Mińska, opowiadała mi, że on tak dużo czyta literatury polskiej, ponieważ chciałby potwierdzić swoją polskość. Jest więc wiele znaków zapytania, czy to ten, czy nie ten Jaruzelski.
Jaruzelski to nie tylko stan wojenny. Jego antypolska działalność zaczęła się już w czasie walk z „reakcyjnymi bandami”, czyli żołnierzami wyklętymi. To też wieloletnia współpraca z sowiecką Informacją Wojskową. To inwazja na Czechosłowację w 1968 r. To 1970 r., czyli krwawa masakra robotników na Wybrzeżu. Jakby pan miał wskazać największą „zasługę” towarzysza generała, co by to było?
Jaruzelski przyszedł do Polski z armią, która ponownie okupowała nasz kraj. On się świetnie odnalazł wśród tego okupanta. W 1961 r. zawiera związek małżeński z Barbarą. Jego świadkiem jest jego serdeczny przyjaciel płk Dodik, oficer pochodzenia żydowskiego. I proszę sobie wyobrazić, że kiedy w 1967 r. nadchodzi fala antysemickich czystek w wojsku, Jaruzelski degraduje do stopnia szeregowego 40 oficerów, wśród nich Dodika. Ten jest tak zaszczuty, że wyjeżdża do Izraela, gdzie w 1970 r. popełnia samobójstwo.
Człowiek bez skrupułów?
Już kiedyś użyłem wobec niego określenia, że to odczłowieczony cyborg. On po prostu nie ma żadnych ludzkich odruchów.
Ale jaki jest tego powód?
Nie wiem. Może to ciągła samokontrola. Przecież jego córka Monika do pełnoletniości myślała, że ma imię na cześć MON! Proszę więc sobie wyobrazić, jakie on ma stosunki w rodzinie i jak je potem przenosi na służbę.
Karierowicz?
Absolutnie. Na jakim by nie był stanowisku, od razu ciął skrzydła i tworzył wokół siebie grupę, w której nikt nie mógł wynosić się intelektualnie ponad jego poziom. Z kolejnymi ekipami szedł na kolejne stanowiska, porzucając poprzednich współpracowników. Przypomina to trochę metodologię działań Stalina.
Ta sama szkoła.
Trochę tak. Wchodząc w etap przygotowań do stanu wojennego miał przy sobie ekipę, która wszystko zawdzięczała tylko i wyłącznie jemu. To byli ludzie, którzy na swoim koncie mieli Poznań '56, inwazję na Czechosłowację, grudzień '70. To taki mafijny syndykat zbrodni.
Bardzo mocne słowa.
Ale to są tego typu ludzie. Cześć z nich skrzyknęła się w 1996 r., gdy za czasów rządu Cimoszewicza założyli sobie Klub Generałów Wojska Polskiego. 40-50 osób. Ale proszę sobie wyobrazić, że 19 września br. prezydent Bronisław Komorowski osobiście oprowadzał tę grupę po Belwederze. Znalazł na to czas. Sądzę, że marszałek Piłsudski przewraca się w grobie. A dzień wcześniej przed wizytą w Belwederze ta grupa generałów została przyjęta przez ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka. Ten ostatni powiedział, że jego spotkanie z tą grupą to jest mocny sygnał dla obecnego Wojska Polskiego, bo to ludzie doświadczeni. Dał do zrozumienia, że ich doświadczenie może się jeszcze kiedyś przydać. To ja się pytam: w jakim charakterze? Czy znowu wyprowadzą wojsko na ulice?
Ten klub skupia komunistycznych generałów odpowiedzialnych również za wprowadzenie stanu wojennego...
No oczywiście!
Po śmierci ci generałowie trafiają na Powązki Wojskowe w Warszawie do Alei Zasłużonych. Tam pochowano ostatnio PRL-owskiego szefa MON, współtwórcę stanu wojennego gen. Floriana Siwickiego i szykowane są miejsca dla kolejnych.
Tam zostaną pochowani Kiszczak i Jaruzelski.
Tylko, że ten cmentarz jest szczególny, swoją symboliką przypomina Cmentarz Orląt Lwowskich. Na Powązkach spoczywają uczestnicy polskich powstań – styczniowego, warszawskiego, w kwaterze „Ł” zostaną pochowani żołnierze niezłomni... a obok są chowani ludzie, którzy ich mordowali. Oni nie zasłużyli, aby być pochowani na nekropolii chwały polskiego oręża. Ten proces pochówków komunistycznych generałów trzeba powstrzymać, a tych, którzy przez lata PRL byli tam chowani, również nad dołami śmierci zamordowanych polskich patriotów, należałoby ekshumować i przenieść w inne miejsce.
Ja bym zrobił coś innego. Oni się tam lokują w zwartej grupie. Można to miejsce wygrodzić na wzór obozowej zony, na rogach postawić wieżyczki, zrobić bramę wjazdową, postawić budkę wartowniczą i sprzedawać bilety wycieczkom, żeby oglądały tych „zasłużonych” komunistów.
Świetny pomysł!
Co chwila widzę, jak przewodnicy oprowadzający wycieczki po Powązkach Wojskowych najczęściej gonią do tej strefy komunistycznej i epatują młodzież takimi nazwiskami jak Bierut, Gomułka itp.
Mamy kolejną rocznicę stanu wojennego, a towarzysz generał Jaruzelski znów ewakuuje się do szpitala, bo mu na to pozwala polskie państwo. Włodarze III RP pomagają mu, aby w swojej willi przy ulicy Ikara nie musiał słuchać odczytywanych nazwisk jego ofiar. Po-okrągłostołowa Polska w żaden sposób nie rozliczyła Jaruzelskiego, Kiszczaka i innych komunistycznych zbrodniarzy – nie ukarała sowieckiego zła, które mieliśmy w latach 1944-89. Z czego to wynika?
To jest skandal – to wielka granda – żeby w sytuacji, gdy zwykli Polacy muszą stać w kolejkach, żeby dostać się do lekarza, komunistyczny dyktator dzwoni do swojego resortowego szpitala i wysyłają po niego karetkę. I od lat przed rocznicą wprowadzenia stanu wojennego ląduje w pokoiku z telewizorem i z pysznym jedzonkiem. A były przecież przypadki, że ludzie umierali w szpitalnych poczekalniach, bo nikt ich nie chciał przyjąć. A dla starego dyktatora zawsze miejsce się znajdzie. Co roku, kiedy się kładzie w szpitalu na Szaserów, dyrektor tego szpitala z wielkim namaszczeniem i z miną cierpiętnika obwieszcza w telewizji, że pan generał jest znowu obłożnie chory i wymagane są szczegółowe badania. To oczywiście bzdura! Każdy wie, jak to mówi młodzież, co jest tutaj grane.
A gdzie przysięga Hipokratesa...
Tak się dzieje dlatego, że resortowa służba zdrowia – podlegająca Ministerstwu Obrony Narodowej i MSW – nie została zlustrowana, zweryfikowana. Znamy przecież historię żołnierzy wyklętych. Poprzednicy dzisiejszych lekarzy w latach 40. i 50. kwalifikowali ich jako zdolnych do uczestniczenia w procesach. Tych biednych chłopców skatowanych w śledztwie wnoszono na noszach, albo sadzano ich na krzesłach, a oni opadali z tych krzeseł, bo mdleli. W tej resortowej służbie zdrowia pracują synowie, synowe, wnuki stalinowskich lekarzy. To jest jeden z bastionów Jaruzelskiego, na który może liczyć.
Kolejnym jest wymiar sprawiedliwości III RP, o którym wiadomo przecież, że jest przetrasponowany z PRL. Przypomnę, że sąd wydał dość precedensowy wyrok określając Wojskową Radę Ocalenia Narodowego mianem związku przestępczego o charakterze zbrojnym. Tylko co z tego wynika? Nic. Bo konkretni przestępcy, którzy byli we WRON nie są w żaden sposób ścigani. Jak pan uważa, czy jest szansa, że to się zmieni?
Nie ma żadnej szansy. Oni nawet, gdyby zostali skazani, byłby to wyrok w zawieszeniu. To żaden wyrok. Ale najbardziej boleśnie odczują fakt, kiedy zostaną pozbawieni wojskowych emerytur.
A powinni zostać zdegradowani?
Oczywiście, że tak. Była taka szansa. U schyłku swojej pierwszej kadencji pan prezydent Lech Kaczyński przewidywał, że gdyby było zagrożenie, że drugiej kadencji nie wygra, to w ostatnim miesiącu – przed oficjalnym zdaniem obowiązków – zdegraduje Jaruzelskiego do stopnia szeregowego. To jest Polsce bardzo potrzebne, żeby wychować pokolenie, które będzie czuło, że państwo jest sprawiedliwe i rozlicza tych, którzy zawili wobec niego. Ta degradacja musi być.
Rozmawiał Tadeusz Płużański

Dr Lech Kowalski. Historyk, biograf Wojciecha Jaruzelskiego