"Super Express": - W Polsce dominują dziś ugrupowania mniej lub bardziej prawicowe. Dlaczego w ogóle nie widać lewicy?
Władysław Frasyniuk: - Sam tego nie rozumiem. Te konserwatywne i populistyczne partie nie różnią się bowiem niczym prócz sposobu uprawiania polityki. Przecież nawet w radzeniu sobie z kryzysem PO zrealizowała program PiS polegający na zadłużeniu państwa. We współczesnej Polsce nie ma niestety żadnej tradycji lewicowej czy socjalliberalnej. Społeczeństwo przez lata było zniewolone, zdemoralizowane cierpieniem i biedą. Olbrzymią rolę odgrywał Kościół. I w związku z tym odwołanie się do prawicowo-narodowych wartości było naturalne. Od ZChN przez LPR do Platformy włącznie. To kontynuacja właśnie tego nurtu.
- SLD, a zwłaszcza Aleksander Kwaśniewski byli w swoim czasie bardzo popularni.
- Ale Kwaśniewski to żadna lewica ani socjalliberał! To niewątpliwie sprawny, ale jednak tylko bezideowy aparatczyk państwa totalitarnego. Wokół SLD nie ma obecnie ludzi, którzy mieliby przekonania liberalne czy lewicowe. To byli zawsze przedstawiciele dyktatury, którzy zdołali się przystosować do "nowego". Nigdy nie byli zainteresowani tworzeniem lewicy.
- Kwaśniewski planuje podobno jakąś szerszą formację lewicową.
Nie wierzę w to. Zanim Kwaśniewski pomyśli o jakimkolwiek programie, zacznie kombinować, jak w nowej sytuacji usadzić swoich kumpli. Interesy ludzi, z którymi wspólnie maszerował przez niemal 40 lat, są dla niego ważniejsze niż jakaś propozycja dla Polski. LiD to była próba wyciągnięcia z SLD ludzi, którzy nie działają wyłącznie w oparciu o tęsknotę za PRL. Stworzenia nowoczesnego ugrupowania socjalliberalnego. Nie będę owijał w bawełnę: to nie Napieralski, ale właśnie Kwaśniewski i Cimoszewicz ten projekt zamordowali. Od początku sabotowali demokratów.
- Zmienili poglądy?Zobaczyli swój błąd?
- Jakie poglądy? Nad polską polityką powiewa sztandar bezideowości. Lewicy nie ma komu tworzyć. Coś nowego w wykonaniu Kwaśniewskiego i Cimoszewicza musi oznaczać tylko ratowanie karier kumpli i doklejanie do nich twarzy symbolizujących inną tradycję: Celińskiego, Bujaka czy mnie... Ale nic z tego nie wyniknie. Ktoś, kto chce tworzyć lewicę, musi mieć jakieś lewicowe tradycje i doświadczenia. Musi mieć szansę zetknięcia się z biedą, z ludźmi z dołów. Jakim cudem mają to zrozumieć byli liderzy PZPR? Przecież oni byli w PRL panami i władcami! Całe życie tylko "działali". Nigdy nie stawali w obronie biednych, głodnych czy pokrzywdzonych. To jak z czytaniem "Sztuki kochania" Michaliny Wisłockiej. Dopóki koleżanki nie chwyci się za nogę, to ta lektura będzie miała tylko walor estetyczny. Bez strony praktycznej.
- Nie wierzy pan w szczerość krytyki SLD i przewodniczącego Napieralskiego ze strony byłego prezydenta i premiera?
- To inna sprawa. Ich niechęć do dzisiejszej twarzy SLD jest autentyczna. Ta partia zamieniła się w jakąś powiatową karykaturę samej siebie. Kwaśniewskiemu, Kaliszowi czy Szmajdzińskiemu przypomina to zapewne najgorsze czasy PZPR. To jak powrót do zaściankowej epoki gomułkowskiej. To ich uwiera, bo przyzwyczaili się do czegoś innego. Ale to tęsknota za stylem, a nie nowoczesną lewicą.
- Skoro to bezideowa banda PZPR-owców, dlaczego działacze dawnej opozycji oddali im w 1989 r. monopol na lewicowość?
- Ta lewica, jak Bugaj, Bujak, Celiński czy Jerzy Osiatyński, zawsze była. Problem w tym, że scena polityczna od lat grupowała się u nas nie wokół idei, ale przywódców. I ludzie odpowiedzialni za słowo, pragmatyczni, zdecydowali się zebrać wokół Tadeusza Mazowieckiego. Choć byli różni: socjaldemokraci, liberałowie i konserwatyści, zdecydowali się poświęcić swoje poglądy dla reformowania kraju.
- Może w tym problem. Unia Demokratyczna i Unia Wolności zamordowały szansę na stworzenie partii lewicy postsolidarnościowej. Zamknęły ją w dziwnym lewicowo-centrowo-prawicowym tworze.
- To niewątpliwie był błąd z punktu widzenia kształtowania się nowoczesnej sceny politycznej. Dla interesu państwa, społeczeństwa było to jednak korzystne. Próbowałem zmienić tę sytuację, powołując Partię Demokratyczną. Wydawało się, że można tworzyć ugrupowania nie na zasadzie historycznych podziałów. To był dobrze zdefiniowany projekt i oferta programowa. I muszę przyznać, że niestety spieprzyłem to, co dotyczy praktycznej realizacji pomysłu. Ale muszę tu podkreślić, że niebywale trudno w Polsce przebić się z ofertą programową, jeżeli jest się poza parlamentem. Ale u nas, także w mediach, program nikogo nie interesuje. Kiedy Barroso i czołówka UE u progu kryzysu światowego pojechała do USA, wiele stacji pokazywało to, przerywając program. W całej Europie. Nawet rosyjska telewizja! W Polsce żadna. U nas ważniejsza była awanturka wokół alimentów Ludwika Dorna.
Władysław Frasyniuk
Działacz opozycji demokratycznej w czasach PRL, były przewodniczący Unii Wolności i Partii Demokratycznej