Według Marka Belki "trzeba przywrócić przejrzystość w finansach publicznych". - Nie można walczyć z inflacją, tak naprawdę ją stymulując. Klika miesięcy temu taki sam błąd popełniano w Narodowym Banku Polskim, ale nastąpiła ostra korekta. Tak samo ostra jest potrzebna w polityce budżetowej - mówi gość Kamili Biedrzyckiej.
Kamila Biedrzycka: Premier Morawiecki wprowadza korekty do Polskiego Ładu… i wszystko stało się prostsze?
Marek Belka: Należałoby zadać takie pytanie wykwalifikowanym doradcom podatkowym, bo to oni są chyba w stanie depresji. Już dotychczas trudno było zrozumieć cokolwiek z tych zmian podatkowych, a w tej chwili sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Zwracam uwagę na stwierdzenie pana premiera, że dla pewnej grupy podatników będzie opcja skorzystania ze starego systemu. I teraz pytanie – czy to dotyczy tylko osób fizycznych, czy także prowadzących indywidualną działalność gospodarczą? Czy bierzemy tu pod uwagę także składkę zdrowotną czy nie? Konia z rzędem temu, kto precyzyjnie wyjaśni te plany. Ja jestem przerażony.
- Tym, co czeka podatników czy złym klimatem inwestycyjnym, z którym mamy już do czynienia w związku z Polskim Ładem?
- Będziemy mieli dalsze obniżenie skłonności do inwestowania. W takiej sytuacji po prostu się nie inwestuje, bo nie ma pewności prawnej. Dotyczy to zarówno inwestorów krajowych, jak i zagranicznych, którzy coraz częściej się zastanawiają czy do Polski – dotychczas bardzo atrakcyjnego rynku – w ogóle się wprowadzać. Po drugie, ludzie będą starali się uciekać w konsumpcję, także tę bardziej luksusową. Ci, którzy mają pieniądze będą kupować mieszkania, bardzo drogie samochody.
- A taka konsumpcja będzie dodatkowo napędzać inflację i związaną z nią drożyznę.
- Wszystkie wydatki napędzają inflację. Rząd nie chce przyjąć do wiadomości, że walka z inflacją jest bolesna z definicji. A to, co robi, to tylko wprowadzanie pewnych elementów osłonowych i przesuwanie szczytu inflacyjnego o kilka miesięcy. Bo przecież obniżanie podatków jest działaniem proinflacyjnym – wzmaga konsumpcję. Mamy do czynienia z rozpadem polityki gospodarczej tego rządu.
- Czyli przed jeszcze wyższą inflacją, niż ta którą mamy w tej chwili, uciec się nie da?
- Nie za pomocą tych instrumentów, które są stosowane. Można się oczywiście modlić - mamy od tego specjalistów w obozie rządzącym – żeby ceny paliw, ropy i gazu na rynkach światowych gwałtownie spadły, ale na to się raczej nie zanosi.
- Dziwi pana, że za chaos związany z Polskim Ładem do tej pory nikt nie poniósł konsekwencji?
- Nie jestem taki szybki, żeby palcem wskazywać winnych. Choć pewnie by się dało, bo przede wszystkim za to, jaki był kształt tzw. Polskiego Ładu i w jaki sposób został on wprowadzony, odpowiada prezes Jarosław Kaczyński. Przecież to był jego instrument gry na wcześniejsze wybory, albo nawet te w terminie konstytucyjnym. A przecież prezes sam się nie zwolni.
- Jakie kroki powinien teraz podjąć rząd?
- Przede wszystkim trzeba przywrócić przejrzystość w finansach publicznych. Społeczeństwu trzeba mówić o problemach, a nie o sukcesach, bo tych jest coraz mniej. To są rady polityczne, ale od tego trzeba zacząć. Nie można walczyć z inflacją, tak naprawdę ją stymulując. Klika miesięcy temu taki sam błąd popełniano w Narodowym Banku Polskim, ale nastąpiła ostra korekta. Tak samo ostra jest potrzebna w polityce budżetowej. Ale to wiąże się z kosztami społecznymi, których uniknąć się nie da. Czym później się będziemy do tego brali, tym wyższe i bardziej dotkliwe one będą.
- O jakich kosztach mówimy?
- O wzroście bezrobocia i spowolnieniu, lub wręcz wyhamowaniu, wzrostu płac. Kilka lat mieliśmy festiwal, zabawę i karnawał w gospodarce, a teraz przychodzi czas postu.
- Pytanie czy PiS na ten post zdecyduje się za czasu swoich rządów, bo podobno w kuluarach mówi się o tym, że prezes PiS zastanawia się nad kolejnymi programami socjalnymi, żeby osłodzić części społeczeństwa ten trudny czas.
- To byłaby polityka spalonej ziemi. Chodzi o to, żeby jakoś dotrwać do wyborów i je wygrać, a co po nich, to już będziemy się martwić później. A jeśli wygrałaby opozycja i przejęła rządy w Polsce, to ona będzie miała na grzbiecie ten balast. Ja już 20 lat temu byłem w rządzie, w którym trzeba było sprzątać po prawicy bardzo poważne problemy. Pamięta pani słynną „dziurę Bauca”.
- Oczywiście. Tamte problemy da się porównać z dzisiejszymi?
- Wtedy przegięliśmy w kierunku dyscypliny finansowej i efekt był odwrotny do zamierzonego, bo krajowi groziła niewypłacalność. Dzisiaj natomiast – w odróżnieniu od tego, co było 20 lat temu – mamy zniszczone podstawy mikroekonomiczne. Służba cywilna praktycznie nie istnieje, ludzie na odpowiedzialnych stanowiskach są mało kompetentni, albo dopiero się uczą. Sytuacja jest pod tym względem o wiele gorsza, chociaż na pewno nie grozi nam bankructwo rodem z Grecji. Rozmawiała Kamila Biedrzycka