Paliwowe eldorado
Mateusz Morawiecki nie kłamie, kiedy mówi, że drożyznę uruchomiła rosyjska agresja na Ukrainę. Problem polega na tym, co wydarzyło się potem. Lista odpowiedzialnych za wysokie ceny w Polsce jest dziś długa. Są tam podmioty, na które - w przeciwieństwie do rosyjskiego dyktatora - rząd ma całkiem spory wpływ. I go nie wykorzystuje.
Tam, gdzie własność jest skoncentrowana - w bankach, w energetyce, w paliwach - trudno mówić na poważnie o wolnym rynku. Giganci dyktują zasady, a inflacja to dobry pretekst, żeby podnosić ceny. Skoro ludzie są pogodzeni z drożyzną, z tym, że zostawią przy kasie więcej, to dlaczego tego nie wykorzystać? Cenniki idą więc w górę szybciej niż koszty. Zyski rosną.
Chociaż wojna poturbowała wiele branż europejskiej gospodarki, koncerny paliwowe radzą sobie więcej niż dobrze. Widzimy to także w Polsce. Orlen dyktuje rekordowe ceny benzyny i ma równie rekordowe zyski. Tak, to prawda - baryłka ropy podrożała, ale ropa nie tłumaczy w pełni drożyzny na stacjach. Spółka otwarcie przyznaje, że cena benzyny miały się nijak do realnych kosztów wytworzenia paliwa.
Rynkowi dogmatycy mówią: "poczekajmy, nie róbmy nic, niech sprawę załatwi swobodna gra podaży i popytu". Kłopot w tym, że miliony ludzi nie mogą tak po prostu zrezygnować z benzyny. Jedna trzecia Polaków nie ma dostępu do transportu publicznego. Oni nie mają wyjścia: albo zatankują po takiej cenie, jaką dyktuje prezes Obajtek, albo nie dojadą do pracy.
Kilka tygodni temu, wspólnie z posłanką Magdą Biejat, złamaliśmy pewne tabu: zaczęliśmy publiczną dyskusję, czy rekordowe zyski Orlenu w takiej sytuacji są fair. Gdyby Orlen posunął się z tych zysków, mógłby obniżyć cenę litra benzyny o złotówkę. Razem położyło na stole propozycję: ograniczenie marż korporacji paliwowych. Te firmy mają oczywiście pełne prawo zarabiać na każdym sprzedanym litrze paliwa, ale zarobek powinien być uczciwy. Na przykład taki, jak w zeszłym roku.
Wiele krajów ma dziś problem z energią i paliwami. Nie ma co udawać, że to tylko sprawka prezesa Obajtka. Cały Zachód dyskutuje, jak ukrócić zachłanność koncernów. Zanim więc prawica znów zacznie swoją nudną śpiewkę o "komunizmie", niech posłucha prezydenta Bidena czy choćby brytyjskich konserwatystów. Co można realnie zrobić? Na stole leżą dwa rozwiązania: albo wspomniane już ograniczenie marż, albo tzw. windfall tax, opodatkowanie nadzwyczajnych zysków. Oczywiście można też nie robić nic, tylko dalej ścinać podatki odprowadzane przez koncerny. Spółki i finansowani przez nie eksperci bardzo chwalą polityków, którzy promują takie "rozwiązanie". Nie przypadkiem, bo to w praktyce pompowanie kasy z budżetu na konta spółek. Korporacje z miłą chęcią podniosą cenę o kwotę, z której rezygnuje państwo. Tylko czy o to powinno chodzić?