Ks. Sławomir Płusa: Ksiądz Bashobora to otwarty i ciepły człowiek

2013-07-08 4:00

Dokonywało się uzdrowienie serca - mówi uczestnik rekolekcji.

"Super Express": - Na spotkanie z o. Bashoborą na Stadionie Narodowym w Warszawie przybyło 60 tysięcy osób. Po co tam przybyli? Ciekawość cudów czy szukanie uzdrowienia, umocnienia wiary?

Ks. Sławomir Płusa: - Wiara jest na pierwszym planie. Na pierwszym miejscu jest Słowo Boże, Eucharystia. Oczekiwania mogły być różne. I nawet jeśli ktoś nie został uzdrowiony fizycznie, to dokonywało się uzdrowienie serca, duchowe. Wielu przystąpiło do sakramentu pokuty i pojednania. Jeden z biskupów powiedział, że uzdrowienie fizyczne jest tylko czasowe, bo każdy musi umrzeć. Ważniejsze jest doświadczenie miłości bożej i otwarcie się na nią.

- Jak to spotkanie wyglądało z perspektywy księdza?

- Na płycie stadionu byłem głównie na mszy. Pełniłem posługę modlitewną na zapleczu. Najpierw dużo spowiadałem, a potem modliłem się indywidualnie nad ludźmi, którzy potrzebowali takiej pomocy. Jako egzorcysta nie miałem osoby opętanej.

- Inni księża egzorcyści zetknęli się przedwczoraj z takimi przypadkami?

- Nie słyszałem o takim przypadku - opętania nie ocenia się tylko od strony zewnętrznej. To, że ktoś krzyczy, nie znaczy jeszcze, że jest opętany. Zetknąłem się z osobami, które doświadczały bólu, wewnętrznych cierpień. Osoby te potrzebowały mojej modlitwy, czasem rozmowy.

- A skąd ten ból i cierpienie?

- Najczęściej z braku miłości. W większości wypadków były to córki alkoholików. Pokrzywdzone, zranione w swojej godności. Doświadczone brakiem akceptacji w najbliższym otoczeniu.

- Dużo osób potrzebowało wsparcia modlitewnego?

- Raczej niewiele w stosunku do liczby wszystkich zebranych. Z naszej posługi skorzystało kilkadziesiąt. Od strony duchowej to spotkanie na pewno było bardzo udane. Było zaproszeniem do wiary i przyjęcia Jezusa na nowo do swojego życia. Ksiądz Bashobora jest człowiekiem bardzo pokornym, potrafi budować więź z Jezusem i wiernymi.

- Ksiądz spotkał się z ojcem Bashoborą. Jakie zrobił wrażenie?

- Nie było dużo czasu na rozmowę, ale ksiądz miał już wcześniej rekolekcje w naszej diecezji. I tam miałem okazję go poznać. Przyjazny, otwarty, ciepły człowiek.

- Liczba uczestników wskazuje, że wierni potrzebowali takiego spotkania.

- Na pewno jest to formuła jakiejś akcji, a nie stałego budowania wiary. Takie spotkania przełamują schematy, według jakich żyjemy jako ludzie religijni. Chodzimy swoimi utartymi ścieżkami, a takie spotkanie rządzi się trochę innymi prawami. Nie jest to tylko msza. Dużą rolę odgrywa tu muzyka i modlitwa uwielbienia, która prowadzi do modlitwy uzdrowienia. Człowiek ma wszystko, czego potrzebuje do szczęścia, tylko musi to dostrzec.

- Przyjazd ojca Bashobory był poddany różnorodnym atakom z różnych stron. Skąd się one wzięły?

- Uważam, że z lęku. Z lęku przed oddaniem Bogu kontroli nad własnym życiem. Pan Jezus, gdy uzdrawiał, poddany był takiej samej krytyce, że postradał zmysły, że uzdrawia mocą diabła itp.