Prof. Krzysztof Rybiński

i

Autor: East News

Krzysztof Rybiński: Pomysły rządu jak wizyta w lombardzie

2012-10-16 4:00

Rządowe plany nie mają szans utrzymać koniunktury gospodarczej - uważa prof. Rybiński

"Super Express": - Od piątku obowiązuje nowa doktryna gospodarcza rządu - już nie zaciskamy pasa do oporu, ale chcemy kontynuować inwestycje publiczne, bo one dadzą szansę utrzymać naszą gospodarkę na powierzchni. To słuszny kierunek?

Prof. Krzysztof Rybiński: - Z całą pewnością inwestycje w obszarach, w których są one potrzebne, są słuszne. Pojawia się natomiast pytanie, czy powinien się za to zabierać rząd czy spółki prywatne. Wolałbym jednak, żeby były to spółki prywatne. Rząd powinien się tym zajmować tylko wtedy, gdy sektor prywatny sobie nie radzi.

- Rząd ma inną wizję niż pan - proponuje państwowy program "Inwestycje polskie", którego założenia przez weekend rozwijali poszczególni ministrowie. Widzi pan w tym przemyślaną strategię?

- Uważam, że jest to wszystko niedopracowane, bo i być nie może. Zaproponowana przez rząd metoda działania to łączenie środków sektora publicznego i prywatnego. Państwo daje kapitał i gwarancje, a sektor prywatny udziela kredytów.

- Wydaje się to rozsądnym działaniem w momencie, kiedy nie mamy wystarczających funduszy w budżecie.

- Tyle tylko, że projekty finansowane w ten sposób są niezwykle skomplikowane. Ich przygotowanie trwa nawet dwa lata. Nie jest więc możliwe, żeby w tej formule pojawiły się inwestycje już w przyszłym roku. Najwcześniej będzie to rok 2014 lub 2015.

- Premier jest jednak optymistą. Wierzy, że mechanizm zacznie działać "w trakcie 2013 roku".

- To nierealne. Brałem udział w kilku projektach i wiem, ile czasu wymaga ich przygotowanie przez wyspecjalizowane agendy lub sektor prywatny. Tu mamy Bank Gospodarstwa Krajowego, który swoim sposbem działania bardziej przypomina ministerstwo niż bank inwestycyjny, więc będzie to trwało jeszcze dłużej.

- Nici z planów rządu?

- Na pewno nie będzie to koło zamachowe gospodarki, które do tej pory napędzały fundusze unijne. To bardzo skomplikowana inżynieria finansowa, która, jeśli się uda, wystartuje znacznie później i na dużo mniejszą skalę niż zostało to ogłoszone. Nie ma więc co liczyć, że ten plan podtrzyma koniunkturę, tak jak chciałby tego rząd. Więcej - nie zapobiegnie recesji w przyszłym roku.

- Ale przynajmniej ładnie to wszystko wygląda.

- Jeśli premierowi chodziło o to, żeby zarazić Polaków optymizmem, pokazując liczby z wieloma zerami, które mierzą inwestycje w przyszłości, to być może ten cel został osiągnięty. Realność wdrożenia tych pomysłów jest już jednak bardzo wątpliwa.

- Ciekawe jest też to, skąd minister Rostowski, fan oszczędzania, wydłubie pieniądze tak, żeby budżet nadal był zrównoważony.

- Pamiętajmy, że realizując wielkie inwestycje, zadłużaliśmy się. Dług publiczny liczony według metodologii unijnej przekroczył 55 proc. PKB. Nie da się dłużej iść tą drogą, bo przekroczylibyśmy limity konstytucyjne. W związku z tym wymyślono, jak się dalej zadłużać, ale poza statystykami publicznymi. Powstaną instytucje quasi-publiczne, które będą pożyczały pieniądze nierejestrowane w oficjalnych statystykach długu publicznego, ale które trzeba będzie oddać.

- Czyli jednak się zadłużymy?

- Tak, to tak samo zadłuży nasz kraj, jak emisja obligacji skarbowych.

- Spółka czy jakkolwiek nazwać ten twór, "Inwestycje polskie", ma takie nieewidencjonowane zadłużenie prowadzić?

- No tak, ale kto będzie gwarantował spłatę kredytów zaciągniętych przez "Inwestycje polskie"?

- Państwo, oczywiście.

- Ma to w przyszłości zostać spłacone z opłat za autostrady, podwyżek cen prądu, kiedy już zmodernizujemy sektor energetyczny albo z opłat licencyjnych za koncesje na wydobycie gazu łupkowego. Jeżeli zabraknie funduszy z tych źródeł, gwarancji muszą udzielić podatnicy. Tak czy inaczej, będzie to obciążało przyszłe pokolenia Polaków. To strategia, która sprawdza się w Chinach, które mają własne oszczędności, które inwestują, ale jest obarczona poważnym ryzykiem w przypadku Polski. Nasz kraj ma bowiem inwestować nie swoje, ale pożyczone pieniądze.

- Model chiński nie dla Polski?

- Dokładnie.

- Mikołaj Budzanowski, minister skarbu, tłumaczy, że fundusze będą pochodzić z tzw. prywatyzacji prorozwojowej. Nie bardzo wiem, jak należy to rozumieć. Może pan pomoże?

- Z doświadczenia wieloletniego wykładania wiem, że jeśli ktoś nie potrafi wyjaśnić, o co mu chodzi, sam najpewniej tego nie rozumie. A wszystko to ma działać mniej więcej tak - tworzy się spółkę, do której wnosi się kapitał. Normalnie jest to gotówka, ale ponieważ państwo nie ma gotówki, wniesie udziały w spółkach Skarbu Państwa.

- Już coś tu nie gra.

- A co więcej, taka nowo powołana spółka będzie mogła zaciągać kredyty, które w razie problemów będą pokryte z kapitału, czyli rzeczonych udziałów. Ten kapitał może inwestorom nie wystarczyć i będą chcieli oni mieć gwarancje rządowe. Nie wchodząc w skomplikowane szczegóły, można powiedzieć, że przyszli podatnicy, jeżeli spółka będzie generować straty, zrzucą się na to.

- Ale to nie będzie sprzedawanie spółek Skarbu Państwa, jak dotychczas?

- Idąc do lombardu, można zastawić rodzinne precjoza i uzyskać za nie pieniądze. Tak samo rząd chce zastawiać swoje udziały w spółkach państwowych. Za lombard robią tu rynki finansowe. Tak ten mechanizm działa i tak to powinno zostać wyjaśnione przez ministra Budzanowskiego. Jedna rzecz jest w tym wszystkim pewna - na tych wszystkich operacjach bardzo duże pieniądze zarobią bankierzy, którzy będą doradzali w finansowaniu rządowych projektów.

- W dalszej perspektywie rząd liczy też na fundusze unijne. Cały czas mówi się o 300 mld zł. Na razie budżet unijny na lata 2014-2020 jest jedną wielką niewiadomą. Zapewnienia rządu nie wydają się panu pisaniem palcem po wodzie?

- Już dziś wiemy, że tych 300 mld zł nie dostaniemy. Kryzys sprawił, że płatnicy netto, czyli ci, którzy do unijnej kasy dorzucają się najwięcej, znacząco mniej dorzucą się do wspólnej kasy. Oczekuję więc, że pieniędzy dla Polski będzie znacznie mniej. Nawet o połowę tego, co zapowiada rząd, czyli ok. 150 mld zł. Dodatkowo te pieniądze będą przeznaczone na inwestycje w wiedzę i innowacje. Jeśli będziemy chcieli lać asfalt czy beton, będziemy musieli robić to za swoje pieniądze, których nie mamy.

Prof. Krzysztof Rybiński

Ekonomista. Rektor Uczelni Vistula