"Super Express": - Powiedział pan po wyroku na panią Katarzynę Waśniewską, że 25 lat to za dużo. Internauci, Czytelnicy se.pl twierdzą, że za mało, że powinno być dożywocie. Dlaczego 25 lat to za dużo według Rutkowskiego?
Krzysztof Rutkowski: - Ci, którzy wydali wyrok, nie znają Waśniewskiej. Ulica wydała wyrok. Sędziowie byli kontynuatorami tak zwanego żądania krwi, żądzy krwi.
- Żądanie było: dożywocie. Takie było żądanie prokuratora.
- Niemniej ja sądzę, że większość ludzi wyprowadziłaby Waśniewską na rynek w Sosnowcu i ścięłaby jej łeb dosłownie. Postawiłaby gilotynę i doprowadziłoby do takiej sytuacji, żeby zobaczyć, kiedy spada łeb Waśniewskiej na rynku w Sosnowcu. To byłaby scena niczym ze średniowiecznego filmu, albo najchętniej zbudować stos i ją podpalić.
Przeczytaj koniecznie: Matka Madzi mogałby uniknąć więzienia gdyby była mądra
- To skrajność. Ale druga skrajność, to o czym chyba pan mówi. Jaką karę powinna dostać?
- Ja sądzę, że kara 20 lat więzienia...
- Nie ma takiej kary. Może być 15 albo 25.
- Przejściowa kara, pomiędzy, powiedzmy, 15 a 25. Sąd mógłby zastosować...
- Kodeks karny nie przewiduje takiej kary...
- Takie jest moje odczucie i moja ocena sytuacji. Ponieważ, gdyby jej zachowanie było zupełnie inne, co zresztą widzieliśmy w "Super Expressie", mieliśmy jej zdjęcia z różnych sytuacji i na koniu, i tych bardziej płaczących, o tych bardziej, można powiedzieć niczym celebrytka, niczym gwiazda filmowa, to tego nie powinno być.
- Została skazana na 25 lat więzienia, bo zachowywała się po tragedii tak, jak się zachowywała?
- Została skazana na 25 lat więzienia dlatego, że sąd uznał, że jest winna. Niemniej, sąd nie wziął wielu aspektów pod uwagę, co zresztą zasygnalizował prokurator - chęć zemsty na swoim mężu. Ukochanie wszystkich tych, którzy kochali bardziej Madzię tę sześciomiesięczną, aniżeli zwracali uwagę na Katarzynę W.
- Katarzyna Waśniewska może opuścić więzienie w wieku 38 lat po tym wyroku.
- Jeżeli ten wyrok utrzyma się w mocy, tak.
- Czyli nie będzie jeszcze osobą, o której można powiedzieć, że jest stara.
- No tak, tylko że 15 lat w więzieniu spędzić, powiedzmy od momentu wydania wyroku, jest to zabranie najcudowniejszego, najpiękniejszego okresu w życiu człowieka. Cała młodość jest jej wyrwana.
- W nieoficjalnej rozmowie ze mną powiedział mi pan, że w zasadzie Katarzyna Waśniewska w ogóle mogłaby nie pójść do więzienia, gdyby... Gdyby co?
- Gdyby była mądrą dziewczyną i gdyby się przyznała do tego, co zrobiła.
- Mimo tej tragedii?
- Mimo tej tragedii. Ponieważ gdyby doszło do sytuacji dzieciobójstwa, gdyby przyznała się do tego, że oczywiście to zrobiła, jest orzeczeniem Sądu Najwyższego, powiedzmy, okres pozbawienia wolności między 3 miesiące a 6 lat. Jeżeli dochodzi do tzw. szoku poporodowego.
- Szok poporodowy jest
ograniczony...
- Do pół roku od urodzenia dziecka. I tutaj mamy ten sześciomiesięczny okres. Niemniej jednak Katarzyna Waśniewska doprowadziła do zabójstwa z premedytacją. Wyrok, który mamy w tej chwili, może być przestrogą dla wszystkich kobiet, które mogą myśleć podobnie jak Waśniewska.
- Katarzyna Waśniewska wynajęła pana, aby znalazł pan porywacza jej dziecka, a pan wsadził ją do więzienia.
- Nie. To nie ona mnie wynajęła, tylko pełnomocnik prawny Bartka Waśniewskiego Jacek Chomicz. Rodzina była za tym, żebym uczestniczył w tej sprawie. Rodzina, czyli matka...
- Obie rodziny?
- Nie. Jedna rodzina. Matka Bartka Waśniewskiego, Beata Cieślik, z którą zresztą Państwo również mieliście kontakt. W dniu wczorajszym Beata do mnie zatelefonowała i podziękowała mi za udział w tej sprawie. Było to bardzo miłe dla mnie, chociaż na początku sprawy była to mocno niezręczna sytuacja, ponieważ podejrzenia, które kierowałem, nie tylko kierowałem pod kątem Katarzyny, ale brałem również pod uwagę syna Beaty i ona o tym doskonale wiedziała, kiedy powiedziałem: "Słuchajcie, musimy zastosować wariograf".
- No właśnie, jak wygląda pana historia spotkań z Katarzyną Waśniewską. Spotkał ją pan pierwszy raz i wtedy co?
- Pomyślałem, że jest winna temu, co się stało.
- Od razu?
- Tak, od razu. Kiedy matka traci dziecko, bez względu na to, czy jest to porwanie okupowe, czy jest to zdarzenie, które w jakikolwiek sposób ma związek z dziwnym, tajemniczym zaginięciem osoby, ta matka nie odstępuje Rutkowskiego i prosi: "Panie Krzysztofie, pan zostanie, pan nie wyjeżdża". Ja wtedy wracałem z Krakowa, przejeżdżałem przez Sosnowiec i jechałem do Łodzi zabrać swoje rzeczy i wrócić z powrotem. Normalnie by poprosiła: "Panie Krzysztofie, niech pan zostanie! Niech pana pracownicy pojadą. Pan nam pomoże!". I w momencie kiedy powiedziałem Katarzynie Waśniewskiej: "Pani Katarzyno, zostaje dwóch agentów u Pani, bo może być żądanie porwania od porywaczy". Trudno mówić o okupie, była to rodzina zbyt uboga, żeby były jakiekolwiek żądania okupowe, ale być może mamy do czynienia z jakimś psychopatą. Katarzyna Waśniewska powiedziała: "nie, my nikogo nie chcemy".
- Dobrze, jak się potem zaczęła zmieniać?
- Zaczęła się mnie bać. Co zresztą powiedział podczas swojej mowy końcowej obrońca Katarzyny Waśniewskiej, że Katarzyna Waśniewska bała się Krzysztofa Rutkowskiego, bała się jego metod, bała się jego zachowań, wymyślała historie i jeszcze jedno, co dla mnie było bardzo dziwne i zwróciło jej szczególną uwagę - tak zwane dwukrotne uderzenie w głowę. Panie redaktorze, jak ktoś pana uderza z siłą zamroczenia, pamięta pan tylko jedno uderzenie, nie dwa uderzenia. I tutaj było to dla mnie dużym znakiem zapytania i w pierwszym moim wywiadzie, który został udzielony dla jednego z dzienników katowickich, przedstawiłem cztery warianty, o których powiedziała Katarzyna, które dla nas były istotne, i piąty, o którym nie chciałem mówić. Piąty wariant to była Katarzyna. Od razu, praktycznie bezpośrednio po kontakcie z nią. Proszę zauważyć, i w sobotę przyjmujemy sprawę oficjalnie. W niedzielę wieczorem jestem w komendzie miejskiej policji, informując oficera prowadzącego tę sprawę, który ma już następnego dnia przekazać do Katowic do komendy wojewódzkiej informację - Katarzyna jest według nas winna tego, co się zdarzyło.
- Kiedy pan ostatnio rozmawiał z Katarzyną Waśniewską?
- Ostatnie moje spotkanie z nią było w prokuraturze w Gliwicach rok temu.
- To była konfrontacja?
- Tak, to była konfrontacja.
- Może pan powiedzieć, jak ona przebiegała?
- Katarzyna Waśniewska wymyśliła sobie, że ja ją nakłaniałem do wprowadzenia w błąd organów ścigania. Przy czym nie przemyślała tego, gdzie rzekomo prowadziła ze mną tę rozmowę. Powiedziała, że ona siedziała na kanapie, a ja na fotelu w moim domu, gdzie odległość pomiędzy nami była ok. 5-metrowa. Na tym się położyła.
- Czy potrafi pan wytłumaczyć, dlaczego akurat ta sprawa stała się medialną sprawą całej Polski?
- Tak, potrafię to wytłumaczyć ponieważ wystąpili poszkodowani, poleciały łzy poszkodowanych, wystąpiła rodzina. "Super Express" w jakiś sposób był dziennikiem, który był na miejscu, wewnątrz zdarzenia. Proszę zauważyć, pana jedyna gazeta była u rodziny.
- Czy ta sprawa sprawiła, że pana biuro rozwija się dynamiczniej?
- Uważam, że tak. Absolutnie ta sprawa pokazała przede wszystkim jedno. Społeczeństwo oceniało pracę Rutkowskiego i pracę policji. To były miażdżące wyniki. Ja osobiście mogę się cieszyć jako właściciel, ale jako obywatel tego kraju wcale się nie cieszę, bo jeżeli ktoś przekazuje 70 proc. dla Rutkowskiego, a 20 proc. dla policji, ja się pytam - panie premierze, co pan ma za policję, co pan ma za państwo?
- Ostatnie pytanie, zmieniamy temat - dziecko w drodze, dziecko Rutkowskiego. Niech pan coś o nim powie.
- Jest w brzuchu, ma 6 miesięcy i kopie.
- Kopnęło już pana? Kopnął, bo to chłopak.
- Mnie nie, ale myślę, że niebawem wyjdzie i skonfrontuje się z tym paskudnym, prawdziwym światem, gdzie będzie sobie musiał dawać radę i sądzę, że będzie kontynuacja.
- Jak będzie miał na imię młody Rutkowski?
- Krzysztof, oczywiście.
- No to gratuluję.
- Dziękuję.