Krzysztof Mroziewicz: To był cichy zamach stanu

2011-02-14 3:00

Mubarak stracił poparcie wojskowych i musiał ustąpić ze stanowiska. O ostatnich wydarzeniach w Egipcie rozmawiamy z Krzysztofem Mroziewiczem. - Podejrzewam, że scenariusz wyglądał jak przy okazji każdego przewrotu wojskowego. Doszło do rozmowy Mubaraka z generałami i porównania sił - mówi znany dziennikarz "Super Expressowi".

"Super Express": - Jeszcze w czwartek wieczorem Mubarak zapewniał, że nie złoży urzędu. Jednak już następnego dnia podał się do dymisji. Skąd ta nagła zmiana?

Krzysztof Mroziewicz: - Podejrzewam, że scenariusz wyglądał jak przy okazji każdego przewrotu wojskowego. Doszło do rozmowy Mubaraka z generałami i porównania sił. Po stronie prezydenta było najwidoczniej zbyt mało dowódców, żeby mogli dalej razem rządzić.

- Armia całkowicie się od niego odwróciła?

- Mubarak, sam przecież generał, próbował otoczyć się silnymi wojskowymi - szefem wywiadu Omarem Sulejmanem, którego mianował wiceprezydentem i byłym dowódcą sił powietrznych, Ahmadem Szafikiem, który objął stanowisko premiera. Prezydent najwyraźniej zapomniał, że praktycznym dowódcą w wojsku jest szef sztabu generalnego Mohammed Husejn Tantawi, który ma pod sobą całą armię. Ten uznał, że bezpieczniej jest usunąć Mubaraka, niecierpianego przez naród, niż walczyć o prezydenta, wprowadzając stan wojenny i tym samym skonfliktować wojsko z obywatelami.

- Wojsko odda władzę cywilom?

- Proszę nie zapominać, że już od czasów króla Faruka armia dzierży faktyczną władzę w Egipcie i nawet po obaleniu Mubaraka to się nie zmieni. Odbędą się wybory, ale wygra je osoba wysunięta przez wojskowych. Jeśli grupa, która obecnie kieruje sytuacją w kraju, okaże się odpowiednio silna, to myślę, że czeka nas mubarakowski model rządów, tzn. priorytetem będą dobre stosunki z Izraelem i dbałość o własne interesy.

- To raczej pozytywny scenariusz dla Zachodu, który życzyłby sobie zachowania status quo w regionie.

- Jest pozytywny nie tylko dla Zachodu, ale także dla Wschodu. Poza tym jest bardzo realny. Bractwo Muzułmańskie, którego tak się boją politycy, nie jest na tyle silną i zwartą grupą, aby miała ona przejąć władzę. Nawet jeśliby islamiści przedsiębrali takie próby, natychmiast będziemy mieli do czynienia z wojskowym zamachem stanu. Co zresztą już się wydarzyło w czasie tej rewolucji. Naj-wyższe dowództwo w zaciszu swoich gabinetów uznało, że mandat gen. Mubaraka do rządzenia już się wyczerpał.

Krzysztof Mroziewicz

Dziennikarz tygodnika "Polityka"