- Wracam do wykonywania określonych w konstytucji i ustawie obowiązków prezesa NIK. Najwyższa Izba Kontroli prowadzi wiele niezwykle istotnych z punktu widzenia polskiej racji stanu kontroli, stąd niezbędne jest, by wróciła normalność - powiedział Kwiatkowski w "Rzeczpospolitej".
Pan prezes odzyskał najwyraźniej animusz, bowiem jeszcze miesiąc temu mówił skruszony, że przekazał nadzór nad wszystkimi kontrolami swoim zastępcom, a sam wyłącza się z "wszelkiej aktywności zewnętrznej". Dodał, że robi to po to, aby "wyjaśniana przez prokuraturę sprawa i towarzysząca jej dyskusja nie rzutowały na codzienną pracę NIK".
Jednak w czwartek w Sejmie zapadła ważna dla niego decyzja. Posłowie z komisji regulaminowej uznali, że nie będą zajmować się wnioskiem o uchylenie mu immunitetu. Ich zdaniem Sejm nie może pozbawić go ochrony.
Przypomnijmy - Kwiatkowski jest głównym bohaterem afery z obsadzaniem stanowisk w NIK. Według prokuratury szef Izby miał m.in. w porozumieniu z posłem Janem Burym ustawiać konkursy w centrali NIK i w delegaturach. Obu grozi za to do 3 lat więzienia.
Według specjalistów szef NIK już dawno powinien się zachować honorowo i podać do dymisji. - Wydaje się, że wszystko zmierza w tym kierunku, że człowiek, który zajmuje wysokie stanowisko publiczne, stoi ponad prawem. W takiej sytuacji atmosferę oczyściłaby honorowa dymisja - mówi nam socjolog, prof. Antoni Kamiński, były szef Transparency International.
Zarzuty dla prezesa NIK
Niezgodne z prawem wpływanie na przebieg konkursów na szefów delegatury NIK w Rzeszowie i Łodzi, a także wicedyrektora departamentu środowiska w centrali NIK.
Przy wyborze jednego z kandydatów w Łodzi prezes unieważnił egzamin, bo jego kandydat źle wypadł. Konkurs powtórzono, a w międzyczasie przekazano pytania i instrukcje oraz materiały, które kandydat prezesa NIK miał przedstawić jako swoją wizję.
Zobacz: Krzysztof Kwiatkowski dał swoim robotę za 10 tysięcy złotych miesięcznie!