Krzysztof Kozłowski, były z-ca red. naczelnego "Tygodnika Powszechnego": Punkt widzenia małego ptysia

2010-12-03 3:00

W dyskusji o książce Romana Graczyka na temat inwigilacji środowiska "Tygodnika Powszechnego" przez SB dziś głos Krzysztofa Kozłowskiego

"Super Express": - Wydawnictwo Znak odrzuciło prośbę Romana Graczyka o wydanie jego nowej książki na temat inwigilacji środowisk krakowskich katolików przez SB. Jak pan ocenia tę decyzję?

Krzysztof Kozłowski: - Myślę, że postąpili słusznie. Prezes wydawnictwa Henryk Woźniakowski napisał bardzo rzetelną recenzję książki Romana Graczyka, gdzie wykazał jej metodologiczną wadliwość. Ja także przeczytałem tę książkę i jestem pod wrażeniem ogromnej, mrówczej pracy autora nad dokumentami SB. Jednak w sposób nieuprawniony, bo właściwie tylko w oparciu o te materiały, formułuje on ogólne sądy o dziejach i ludziach "Tygodnika Powszechnego". Dla każdego historyka te materiały, choć ważne, są szczątkowe i niewystarczające. Gdybyśmy pisali historię Polski w oparciu o raporty policyjne, to by się okazało, że mamy do czynienia ze społeczeństwem bandytów i złodziei. Są przecież żyjący świadkowie. Roman Graczyk albo nie potrafi, albo nie chce z nimi rozmawiać.

Przeczytaj koniecznie: Czy i kogo podsłuchiwały służby specjalne: Olejnik, Stankiewicz, Pytlakowski

- Ale zgodzi się pan, że sama intencja opisania tej sprawy jest godna uznania?

- Tak, ale mamy już taką publikację. Cecylia Kuta, doktorantka KUL, niespełna rok temu wydała w IPN gruby tom o stosunku aparatu bezpieczeństwa wobec organizacji katolików świeckich w Krakowie, czyli "Znaku", "Tygodnika", KIK, PAX itd. Twierdzi ona, że w wielu przypadkach nie da się ustalić tożsamości właścicieli kryptonimów TW, bo brakuje dowodów na formalną współpracę. Tą tematyką powinni zajmować się obiektywni historycy, nieuwikłani w relacje osobiste z krakowskim środowiskiem. Tymczasem Roman Graczyk był redaktorem "Tygodnika". Ignorując publikację IPN, pisze własną i w oparciu o te same materiały wyciąga dużo dalej idące wnioski.

- Pisze np., że jako tajni współpracownicy SB byli zarejestrowani także ludzie z kierownictwa redakcji "Tygodnika".

- Nie byli, chyba że - co często się zdarzało - rejestrowano kogoś jako TW bądź kontakt operacyjny bez zgody i wiedzy zainteresowanego. Graczyk skupia się na dwudziestu osobach z "Tygodnika", którzy byli tajnymi współpracownikami. Jednak do tej grupy wlicza członków krakowskiego KiK-u. To było otwarte stowarzyszenie, do którego mógł się zapisać każdy i zapisywali się także ludzie nasłani przez Służbę Bezpieczeństwa. O współpracy "Tygodnika" z SB wiadomo tyle, że były tam cztery zarejestrowane osoby pełniące funkcję agenturalną. Ale wszystkie należały do poziomu administracji - służb pomocniczych redakcji. Natomiast kierownictwo gazety współpracowało z władzą komunistyczną tylko w tym znaczeniu, że wydawało legalne w tym ustroju pismo.

- Roman Graczyk mówi, że zawiodła go zwłaszcza jedna osoba, którą zawsze uważał za niezłomną i miał do niej ogromny szacunek. Nie wymienia jednak nazwiska.

- Myślę, że mówi o Mieczysławie Pszonie - żołnierzu AK i więźniu PRL skazanym na karę śmierci. Ten sąd jest formułowany z pozycji małego ptysia, który nie ma pojęcia o więzieniach i represjach stalinowskich ani o walce i konspiracji podczas wojny, gdy Pszon narażał życie. Wystarczy wspomnieć o Pawle Zyzaku rozprawiającym się z Wałęsą. Proponuję więc zachować proporcje. Graczyk stawia się w roli badacza historycznego, prokuratora i sędziego w jednej osobie. Dla niego wszelkie kontakty z SB są podejrzane. A przecież wszyscy mieliśmy kontakty np. z cenzurą, gdy broniliśmy kolejno wszystkich kwestionowanych i konfiskowanych materiałów z "Tygodnika". Nikt nie walczył z cenzurą tak uparcie, jak redakcja naszej gazety, inaczej skala ingerencji i konfiskat byłaby dużo większa. Roman Graczyk też rozmawiał z cenzurą, przyjmował do wiadomości jej decyzje i wykonywał je. Czy to znaczy, że wszyscy współpracowaliśmy z reżimem? Ostatecznie wynikałoby z tego, że tylko środowiska bierne, które bały się cokolwiek robić, są bez zarzutu.

Patrz też: Film o TW „Bolku” wyciekł do internetu. TVN nie pokaże dokumentu

- Według autora środowisko krakowskich katolików postawiło na działalność opozycyjną dopiero po roku 1976. Wcześniej dominowała tam neopozytywistyczna koncepcja Stanisława Stommy, zgodnie z którą po dojściu Gomułki do władzy komunizm miał się demokratyzować i należało uczestniczyć w systemie, by mieć na niego wpływ.

- Czyli de facto twierdzi, że w Polsce do lat 80. właściwie nie było opozycji. Zdaniem Graczyka zaczęła powstawać dopiero wtedy, gdy jego pokolenie ruszyło do boju, a "Tygodnik" był przez te lata ogniwem w systemie komunistycznym i wspierał go. Wszystko to są kłamstwa historyka-amatora. Sugerowanie, że Stanisław Stomma był zwolennikiem ustroju komunistycznego jest śmieszne i obelżywe. Na jesieni 1956 roku wszyscy mieliśmy nadzieję, że Gomułka będzie demokratyzował Polskę, ale już po kilku miesiącach okazało się, jak bardzo byliśmy naiwni. Po zlikwidowaniu tygodnika "Po prostu" było już dla nas wszystkich jasne, że nastąpi radykalny odwrót od demokratyzacji.

Krzysztof Kozłowski

Z-ca r. naczelnego "Tygodnika" w latach (1965-2007)