"Super Express": - Wchodząca w życie w lipcu ustawa śmieciowa wygląda na rewolucję...
Krzysztof Kawczyński: - Nowy system, nowe standardy... Ale nie nazywajmy tego rewolucją, bo mamy z nimi w Polsce złe doświadczenia.
- No, w Warszawie już panuje rewolucyjny chaos. Ale poszukajmy pozytywów.
- Dziś jedna trzecia mieszkańców Polski nie ma umów na wywóz śmieci. Duża część odpadów ląduje w lasach.
- Słowo "demokracja" zrobiło zawrotną karierę - kojarzy się ze wszystkim, co dobre. Ale przecież jakość władzy ludu zależy od... jakości ludu. W Szwecji 97 proc. gospodarstw segreguje śmieci, a 3 proc. tego nie robi...
- W tym względzie Polska jest "Szwecją na odwrót"...
- Właśnie. Dopóki nie odrobimy lekcji z pracy od podstaw, to we wszystkim będziemy się rządzić "po sarmacku" - niedbale, nieefektywnie, nie licząc się z niczym poza krótkowzroczną własną wygodą. Krótko mówiąc: segregowanie odpadów jest ważnym probierzem przynależności do świata cywilizowanego.
- Tak. W końcu do tego dojrzeliśmy, ale...
- Miało być dobrze, a wyszło jak zawsze?
- Niestety. Ustawa jest w porządku - była procedowana, negocjowana, wypracowano kompromis. Jej kształt odpowiada wielu ustawom, które sprawdzają się w krajach Unii Europejskiej.
- Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
- Z powodu niemocy co do egzekucji prawa. To kolejna ustawa, która pokazuje skalę problemu. Nie przygotowano odpowiednich procedur i instytucji, które by dopilnowały tego, aby to prawo było wdrożone. Czyli dobre ziarno padło na grunt, o którym z góry było wiadomo, że nie wyda plonów.
- Czy do tego jeszcze dochodzi konflikt między interesami prywatnych przedsiębiorców a państwem w postaci firm gminnych?
- Nie. Ta linia podziału była rysowana na początku, gdy ustawa była uchwalana. W tej chwili wyłoniła się trzecia siła - wielka rzeka patologii, szarej strefy. Ona drąży system. Jeżeli państwo nie zareaguje, to system szybko padnie. Np. Warszawa nie wytrzymała nawet tych zobowiązań, które nakazywały zorganizowanie i rozstrzygnięcie przetargu i objęcie mieszkańców obsługą od lipca.
- Za to został zdymisjonowany zastępca prezydenta miasta Jarosław Kochaniak...
- Nie chcę kopać leżącego. Ale trzeba stwierdzić, że władze stolicy nie chciały zasiąść do rozmów z firmami, nie szukały kontaktu z mieszkańcami. Zamiast tego w zaciszu gabinetów przygotowano rozwiązanie kontrowersyjne, niezgodne z prawem, ustawione pod jedną firmę związaną z miastem.
- Prezydent Gronkiewicz-Waltz znalazła kozła ofiarnego?
- Nie wiem. To już polityka. Być może właśnie tak było - taka kalkulacja, że trzeba rzucić kogoś na pożarcie.
- Co musi się stać, aby ze śmieciami było u nas jak w Szwecji?
- Państwo musi być mocniejsze. Tymczasem instytucje, które mają to wdrażać i pilnować, są słabe. Np. Inspekcja Środowiska oficjalnie przyznaje, że nie ma pieniędzy i ludzi. To jest zły sygnał dla rynku. Oznacza, że każdy może robić co chce, wprowadzać własne rozwiązania
- i ujdzie to płazem. Póki nie przypilnujemy tego, żeby przyjęte standardy były realizowane, to nic z tego. Warszawa i kilka innych dużych miast są antyprzykładem. Proszę pamiętać, że nowe prawo stanowi, że odpady trzeba nie tylko odebrać z domów, lecz także przetworzyć. Warszawa nie ma pokrycia w instalacjach nawet na połowę wytwarzanych odpadów - nie ma gdzie ich oddać. To jest dramat tego miasta. Przez 20 lat jego władze nie przywiązywały do tego wagi, bo dla polityków to był temat, przepraszam, śmierdzący. W porządku. Tyle że w lipcu może być jeszcze bardziej śmierdzący.
- Może trzeba zapomnieć o ustawie, bo cywilizacyjnie nie dojrzeliśmy?
- Wcale nie. Mogę podać przykłady wielu gmin, które mądrze wykorzystały czas - które pracowały z ludźmi - przekonywały mieszkańców, pracowali wśród nich wolontariusze, samorząd się włączył. Tam zdobyto wolę ludzi - wpojono im przekonanie, że odpady należy segregować. Warszawa o tym zapomniała. Przeciętny mieszkaniec nic nie wie, co się ma stać za niecały miesiąc i czego się będzie od niego wymagać i dlaczego.
Krzysztof Kawczyński
Przewodniczący komitetu ochrony środowiska Krajowej Izby Gospodarczej
None