"Super Express": - Jak pan ocenia działania polskiej policji w trakcie incydentu na gdyńskiej plaży? Dodajmy, że incydentu międzynarodowego, wszak w tej sprawie wypowiedział się już prezydent Meksykańskich Stanów Zjednoczonych...
Krzysztof Janik: - Policja jest na końcu łańcuszka winnych. Problem kiboli narasta od lat i odpowiedzią państwa są pałki policyjne. A nigdzie tego problemu pałkami się nie udało rozwiązać. Elementami tego łańcuszka zaniedbań są braki wychowawcze i, przede wszystkim, brak jednolitego frontu. Po rozróbie w Gdyni widać to bardzo dobrze: rząd - jedno; Polski Związek Piłki Nożnej - drugie; Ruch Chorzów - trzecie; media - też po swojemu. Wniosek z tych wszystkich zadym - bo to nie tylko Gdynia, ale również Łomianki i incydent na meczu Lecha Poznań, który też wywołał międzynarodową aferę - jest taki, że trzeba silniej penetrować te środowiska, wysyłać do nich ludzi pod przykryciem i rozpracowywać. Zbierać przeciwko nim dowody, żeby w odpowiednim momencie ich posadzić.
- Czy nie rozmywamy tej sprawy, wydłużając łańcuszek winnych zaniedbań? Może wyjść na to, że za współwinne zadymy na trójmiejskiej plaży uznamy przedszkolanki, przez których nieuwagę milusińskie skrzaciki zamieniły się w bandytów...
- Nie, niczego nie rozmywamy. Tylko miejmy świadomość, że likwidacja chuligaństwa stadionowego to jest proces. I kiedyś go trzeba zacząć realizować.
- Nawet jeżeli go rozwiążemy, to z pałek "na wszelki wypadek" nie zrezygnujemy...
- Tak, tylko teraz ich używamy na ślepo. No bo czym się skończy Gdynia? Złapiemy trzech czy czterech facetów, bezsprzecznie udowodnimy ich winę - i pójdą siedzieć. Media, klub i koledzy zrobią z nich męczenników za sprawę. Problem może rozwiązać tylko działanie prewencyjne - najpierw zapobiegać, a dopiero potem karać.
- Przepraszam za namolność: czy policja zareagowała prawidłowo?
- Napastnicy znajdowali się na plaży od dłuższego czasu, spożywali alkohol - było widać, że to się nie skończy miłą zabawą towarzyską. Dlatego policja powinna była tam być dużo wcześniej i monitorować tę sytuację, zamiast czekać na sygnały od straży miejskiej czy zrozpaczonych plażowiczów.