„Super Express”: - Moim gościem jest członek rządu, który rządzi polską telewizją...
Krzysztof Czabański: - Nie, nie... Rząd nie rządzi telewizją. Rządzi nią zarząd. I nie jest to formalny unik przed pytaniem.
- Nie rządzi?
- Rząd musiałby być niespełna rozumu, by rządzić mediami. Rząd i większość parlamentarna tworzy warunki do rozwoju mediów, w tym mediów publicznych. Tak jak w słowach komentatora z wyścigów konnych na Służewcu: „bomba poszła w górę, reszta w rękach konia”.
- I te konie...
- Zarządy powołane do mediów. Mają do spełnienia misję, którą opisano w ustawie. Wymagania są dość precyzyjne: nie mają zarabiać pieniędzy, ale mają mieć dużą widownię, przekazywać jej ważne treści.
- Odbiliście media. Gwałtownie, bezpretensjonalnie, wchodząc tym bulterierem Kurskim do telewizji...
- (śmiech) Jak tak słucham tych ludzi i patrzę na te demonstracje...
- Kilkanaście tysięcy ludzi...
- Jak słucham tych wypowiedzi, to wie pan co... Nawet cieszę się, że ludzie mają taki odruch obywatelski. Dziwi mnie trochę, że nie mieli go przez ostatnie 6-7 lat, kiedy władza PO i PSL niszczyła polską demokrację. Także w mediach publicznych, tworząc z nich fikcję, wykluczając duże grupy ludzi z debaty publicznej.
- Czuł się pan wykluczony?
- Oczywiście! Od kiedy przestałem być prezesem Polskiego Radia...
- Był pan prezesem PAP, szefem Tygodnika Solidarność...
Byłem, zapraszam do mojej biografii. W przeciwieństwie do wielu osób nie ukrywam niczego, przypominając całość. Czy była to przeszłość chlubna czy nie. Przejrzystość jest bardzo ważna.
- Co było niechlubnego?
- PZPR oczywiście. Choć po PZPR miałem 9 lat działania w podziemiu.
- Po co pan poszedł do PZPR?
- Uwierzyłem w to. Pochodzę z biednej rodziny, byłem wychowywany przez matkę. Nie mieliśmy za co żyć, a chodziłem do jednego z najlepszych liceów w Warszawie. I byłem pewien, że te wszystkie hasła o równości społecznej to prawda! Wielu tak reagowało...
- Wielu. Kuroń...
- Paradoksalnie dopiero kiedy zacząłem spełniać swoje marzenie i pracować jako dziennikarz, jeżdżąc jako reporter po miasteczkach zobaczyłem, że ta rzeczywistość wygląda inaczej niż te hasła.
- Kiedy był punkt zwrotny?
- To nie było wydarzenie. Wiedza i niechęć narastały. W połowie lat 70 usunięto mnie z tygodnika „Literatura”...
- A co pan nabroił?
- Robiłem wywiad z Edwardem Lipińskim. Wywiad rzekę z sędziwym nestorem polskiej ekonomii, socjalistą w prawdziwym wydaniu. On współdziałał przy zakładaniu KOR, całe jego mieszkanie było na podsłuchu i to zaszkodziło. I zażądano ode mnie, żebym składał „analizy”, bo nie nazwali tego donosami, o tym co się dzieje w redakcji „Literatury”. Żeby mnie zachęcić pokazywali mi „analizy” innych autorów...
- Nie każdy to odrzucił.
- Ja odrzuciłem. I wyrzucono mnie z redakcji. Byłem jednak członkiem partii więc to był zakaz pracy w redakcjach, ale mogłem dorabiać pisując. Co ciekawe, drogę sprawdzającą czy mogę publikować przeprowadził ze mną Jerzy Urban, który był kierownikiem działu krajowego w „Polityce”. Puścił tekst i sprawdził, czy go zdejmą.
- Był pan jego znajomym?
- Nie, poznałem go, kiedy przyszedłem z tekstem. Przy mojej ocenie negatywnej Jerzego Urbana, ja to pamiętam. Ale to mi otworzyło drogę do pisywania w warszawskiej „Kulturze”.
- Kiedy poznał pan tego strasznego killera Jarosława Kaczyńskiego? Przed którym trzęsie się nawet taki siłacz jak bokser Saleta...
- Nie znam się aż tak na boksie, ale chyba on był bardziej mistrzem PR niż bokserskim? Kaczyńskiego poznałem w 1989, jeszcze przed Tygodnikiem Solidarność. Kaczyński to bardzo dobroduszny i dowcipny człowiek. Nie wiem, jak można się go bać! Jest bardzo wytrawnym i skutecznym politykiem, co niektórzy może biorą za brutalność, ale jeżeli tej skuteczności przyświecają dobre cele?
- Zmienił się od 1989 roku?
- Jako człowiek nie. Jako polityk na pewno, bo wiele się nauczył.
- Obiecał pan panu Kaczyńskiemu: „odbierzemy kłamcom radio i telewizję, funkcjonariusze władzy znikną z ekranu”.
- Obiecałem nie Kaczyńskiemu, ale wyborcom. O to prosili ludzie. Nie było spotkania, na którym nie wracałby temat TVP. Ludzie mówili o kłamcach i propagandzistach, że pogardzają widzami i oni sami czują się – cytuję – jakby im pluto w twarz. Ja byłem tam spadochroniarzem i miejscowi głosowali na mnie właśnie głównie ze względu na załatwienie tych spraw. Sam, przy bardzo krytycznym stosunku do TVP nie spodziewałem się tak ostrych reakcji wyborców.
- Którzy to są ci kłamcy.
- Nie chcę wymieniać nazwisk, używałem ich w kampanii, ale teraz jako urzędnik rządowy nie chcę.
- Ma pan potężną siłę...
- Rząd działa jako zespół, ja jestem małym trybikiem.
- Jest ochota na zemstę?
- Na jaką zemstę?
- Na tych, którzy pluli w twarz. Chęć zemsty jest ludzka...
- Panie redaktorze, my te media ratujemy! Po 9 latach podziemia mogłem też mieć chęć na zemstę...
- Wielu miało.
- Wielu tak, ja nie. Wystarczyło mi zwycięstwo w plebiscycie 4 czerwca 1989 i otworzenie drzwi do wolności.
- Wie pan czego się obawiam?
- Najpierw powiem czego ja się obawiam. Tego, że jeżeli nie naprawimy tych mediów, nie zmienimy, a to dopiero początek, to w przyszłym roku upadną z braku pieniędzy. Tusk publicznie ogłosił, żeby ludzie nie płacili abonamentu...
- Pamiętam...
- I powiedział, że media publiczne powinny być zlikwidowane. I oni konsekwentnie to robili! Układ z SLD nie pozwolił zlikwidować, ale doszło do tego, że abonament płaci 7.5 proc. obywateli! Dziś ściąga się zaległości głównie z ludzi, którzy uwierzyli Tuskowi i przestali płacić. To starsi ludzie, którzy uwierzyli premierowi. I to głęboko niemoralne, że społeczeństwo ma media publiczne kosztem ludzi starszych!
- Kwestie finansowe są ważne. Jest jednak i inna sfera. Pan mówi: funkcjonariusze władzy znikną z ekranu. Ja się obawiam, czy nowi propagandyści nie zastąpią tych starych?
- Taka obawa jest zawsze. Ten sprawdzian jest dopiero przed nami. Na razie wyburzyliście Pałac kultury w tle Wiadomości...
- I dobrze! To symbol zniewolenia. Ale nie będziecie go wyburzać? Radek Sikorski chciał...
- Osobiście, jako publicysta powiem panu, że chciałbym go wyburzyć. Jako członek rządu tego panu nie powiem.
- Będziecie wyrzucać dziennikarzy? Kraśko już nie pracuje...
- My będziemy przyjmować! To Platforma wyrzuciła ludzi poza TVP, zmusiła do samozatrudnienia, do firm leasingowych. Niech pan się popyta w ośrodkach regionalnych. I pierwsze pytanie do dziennikarza z tematem jest: czy ma sponsora na ten temat.
- Zgoda, w publicznej telewizji nie powinno być na to miejsca. I dlatego trzeba ściągnąć ze wszystkich po 10 zł?
- Składka ma być powszechna, albo przy PIT, albo przy opłacie za prąd. Eksperci właśnie nad tym pracują. I będą pieniądze na misję.
- I jaka to będzie to misja? Jaka jest wymarzona telewizja PiS i Polaków?
- Polaków, a nie PiS. Chcemy, żeby był to wzorzec, żeby to nie były kopie i formaty zagraniczne, ale nasze produkcje.
- A będą dziennikarze reprezentujący inny punkt widzenia, na przykład ten z PO?
- Oczywiście. Nie może to być niszowe. Musi być pluralizm.
- Jacek Kurski da radę z utrzymaniem tego pluralizmu? Bo to jest bulterier...
- Jak już mówiłem, reszta w rękach konia, a więc zarządu. Jacek Kurski był dziennikarzem i ma wraz z Piotrem Semką jedną z piękniejszych scen. Scenę, jak Urban razem z Olejnik i Michnikiem uciekają przed kamerami, chyłkiem, kryjąc twarze. Urban tylko nie zakrywał, był nawet zadowolony. Pokazali to zblatowanie elit ponad społeczeństwem. Jest pan dziennikarzem od wielu lat. I świetnie pan wie, że żadne prawo nie ochroni dziennikarza przed tym, żeby stał się propagandzistą tak, jak własne sumienie. I na to liczę w nowych mediach.