Ludzie narzekają na niskie emerytury, ale przecież sobie radzą tak samo, jak radzili sobie od początku świata. Emeryt to z łaciny wysłużony, ten, który swoją pracą zasłużył sobie na wynagrodzenie już po jej zakończeniu. W czasach rzymskich emerytury dostawali tylko żołnierze po odbyciu służby. Nic dziwnego, żołnierze przecież mieli niewielkie szanse na założenie rodziny, która byłaby ich zabezpieczeniem na starość. A do dziewiętnastego wieku najlepszą emeryturą było własne potomstwo lub dalsza rodzina, która mogłaby się zająć np. ciotką (częste zjawisko w polskich dworach - ciotka rezydentka). W najgorszym przypadku pozostawały przytułki prowadzone głównie przez Kościół (w Warszawie na ulicy Radnej do dziś mieści się hospicjum, w którym przebywały sparaliżowane staruszki, którymi podczas Powstania Warszawskiego opiekowała się Zofia Kossak-Szczucka).
Emerytury "niewojskowe" to wynalazek stosunkowo nowy - wymyślił go kanclerz Bismarck po to, by ożywić niemiecką gospodarkę. Znakomicie mu się to udało tyle, że wtedy zdecydowana większość robotników zaczynała pracę w wieku lat kilkunastu, a kończyła około 45. roku życia wraz ze swoją naturalną śmiercią. W warunkach obecnych - kiedy pracę podejmujemy po studiach, żyjemy średnio 70 lat i niespecjalnie staramy się o dzieci - nasz system emerytalny raczej nie ma ekonomicznego prawa, by przetrwać. Dlatego myślę, że fałszywy jest mit spokojnej starości na państwowym wikcie. Skoro zmieniły się dane to i wynik musi się zmienić, aby działanie matematyczne mogło być prawdziwe. Na razie jakoś się to udaje, a my żyjemy w przekonaniu, że to się nam należy. Ale dzieje się tak tylko dlatego, że wszyscy jesteśmy wyborcami, których przecież należy czymś mamić.
Anna Popek, dziennikarka TVP
Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu. |