"Super Express": - Trwa nieustająca dyskusja o filmie Antoniego Krauzego, który ma być artystyczną wizją katastrofy smoleńskiej. Wizją bliższą prawicowego spojrzenia na sprawę. Czemu ten film powinien powstać?
Ewa Stankiewicz: - Po pierwsze, to nie wizja prawicowa, ale oparta na dostępnych informacjach. Po drugie, zastanawiam się, komu to trzeba uzasadniać. W każdym normalnym kraju oczywiste byłoby kręcenie nie tylko jednego, ale wielu obrazów o Smoleńsku, tak jak wiele z nich powstało na temat zamachów z 11 września. Mam nadzieję, że i zamach, z jakim najprawdopodobniej mieliśmy do czynienia w Smoleńsku, doczeka się właściwego omówienia również w filmie.
- Mówi pani o wielu filmach. Także o takich, które patrzą na Smoleńsk inaczej niż środowiska prawicowe?
- Powinny to być filmy dobrze zrobione i rzetelnie, niekłamliwie przedstawiające to, co się 10 kwietnia 2010 roku wydarzyło.
- Wielu uważa, że film Antoniego Krauzego będzie przedstawiał zakłamaną, niemającą potwierdzenia w faktach wersję wydarzeń ze Smoleńska.
- Media głównego ścieku i pseudoautorytety III RP nie są dla mnie wyznacznikiem tego, co jest prawdą, a co nią nie jest. Od dwóch lat nie można w Polsce prowadzić normalnego śledztwa, bo wszystkie dowody w sprawie śmierci polskiej elity państwowej są w rękach rosyjskich. W ten sposób nikt nie może z całą pewnością powiedzieć, co się wydarzyło w Smoleńsku. Możemy się jedynie opierać na poszlakach, a wszelkie poszlaki każą każdemu zdroworozsądkowemu człowiekowi zadać pytanie, czy nie był to zamach.
- I film Krauzego ma opierać się na tych poszlakach i wyciągać swoje wnioski?
- Ma być obrazem aktualnego stanu wiedzy i naświetlać wydarzenia, które rozgrywały się na naszych oczach, a którym towarzyszyła gigantyczna kampania dezinformacyjna i propagandowa.
- Jako wielbiciel kina szukam w nim uniwersalnych tematów. Obawiam się, że projektowany film będzie raczej głosem w bieżącej batalii politycznej i za kilka lat zupełnie się zdezaktualizuje.
- Zupełnie się z panem nie zgadzam. Przecież filmy o zamachu na World Trade Center nie są upolitycznione. To w Polsce wszystko, czego dotkniemy, staje się polityką. Nawet oddychanie jest w Polsce sprawą polityczną.
- A jaką uniwersalną prawdę może nieść film Antoniego Krauzego?
- W tym filmie mieszczą się losy Polski, śmierć głowy państwa, dramat bardzo wielu rodzin, które się kochały, zdrada i kłamstwo, z którymi, moim zdaniem, mieliśmy do czynienia w przypadku Smoleńska. To wszystko bardzo uniwersalne prawdy i emocje, które poruszają człowieka, dlatego warto, aby taki film powstał.
- Ale twórcy skarżą się, że nie mają skąd wziąć pieniędzy.
- W Polsce mamy do czynienia z prześladowaniami politycznymi za swoje przekonania. Trudno, aby w takich warunkach było łatwo znaleźć środki na coś, co skazuje człowieka na ostracyzm.
- W USA filmy, które budzą emocje, gwarantują również zysk. Dlatego inwestuje się w nie, bo wiadomo, że nie można na nich stracić. Na filmie Krauzego inwestor też mógłby zarobić?
- Analogia ze Stanami Zjednoczonymi nie jest trafiona. W przeciwieństwie do tego kraju w Polsce nie powstają różnorodne filmy. Gdzie ma pan odpowiedź na "Pokłosie"? Powstał jedynie niszowy film Arka Gołębiewskiego "Historia Kowalskich". Powstał za grosze i zobaczyła go garstka osób.
- Niedawno był emitowany w TVP w paśmie wieczornym, które ma sporą oglądalność.
- Pokazano go dopiero po wydaniu pieniędzy na "Pokłosie". Był to symboliczny gest i nie było w tym żadnej równowagi. Tak jak równowagi nie ma w finansowaniu różnych projektów. Na film taki jak "Pokłosie" fundusze płyną z publicznych środków, a w przypadku tak ważnego filmu o Smoleńsku reżyser musi chodzić po prośbie po to, aby ludzie się na niego złożyli.
- Do tej pory nie wystąpił jednak o dofinansowanie z PISF.
- Mam nadzieję, że taki wniosek wpłynie i fundusze zostaną przyznane. PISF finansowany jest również z moich podatków i podatków tych, którzy takiego filmu sobie życzą. Teraz mamy sytuację, w której bardzo duża liczba osób jest pozbawiona swojej reprezentacji w świecie kultury. Oczywiście nie chcę nikomu narzucać jedynie słusznej linii, ale buntuję się, kiedy mnie się taką linię narzuca.
- A nie jest tak, że pieniądze z PISF, czyli przyznane przez państwo rządzone przez premiera Tuska, byłyby dla tej produkcji kompromitujące?
- W jakim sensie?
- W takim, że środowiska prawicowe budują swoją tożsamość m.in. na funkcjonowaniu w drugim obiegu. I tylko w nim można być prawdziwym patriotą, a nie lemingiem. Pieniądze od obecnej władzy nie burzyłyby tej tożsamości?
- Kompromitujący byłby brak środków publicznych przyznanych na tę produkcję. Przecież obecna władza jest jedynie dysponentem publicznych, a więc także naszych pieniędzy. Pieniędzy, które powinny służyć także potrzebom tej bardzo dużej części społeczeństwa, która chciałaby taki film obejrzeć.
Ewa Stankiewicz
Dokumentalistka, stowarzyszenie "Solidarni 2010"