"Super Express": - Jak odczytać wzrost napięcia w Zatoce Perskiej? Prężenie muskułów Iranu to demonstracja siły czy desperacja?
Konstanty Gebert: - Raczej udowadnianie wiarygodności jedynej poważnej groźby, którą w tym momencie dysponuje. Czyli zamknięcia cieśniny Ormus.
- Skąd ten pomysł? Czy to reakcja na ewentualne wprowadzenie sankcji przez Zachód. Aż tak się ich boją?
- Dla Teheranu sankcje to poważna groźba. Może się okazać niezwykle bolesna. Boleśniejsze może być jednak to, że Chińczycy, którzy lubią mieć stabilne dostawy ropy naftowej, w reakcji na napięcie w Zatoce już obcięli o połowę styczniowe dostawy ropy z Iranu. Tę różnicę Pekinowi doskonale rekompensują dostawy z Wietnamu i Rosji. W ten sposób Iran może szybko stracić kontrahentów, których zamówienia stanowią gros dochodów dla reżimu.
- Może stracić więcej niż zyskać demonstracją siły?
- Cóż, rakietami na rynki się nie wpływa. Iran robi olbrzymi prezent Rosji, która tak naprawdę jest jedyną stroną, która na tym napięciu w regionie wygrywa. Kiedy cena ropy rośnie, bilansuje się rosyjski budżet. Potrzebuje on ceny 116 dolarów za baryłkę. Cena już skoczyła do 110. Po drugie, jeżeli Iran zostanie objęty embargiem, gdzieś ropę trzeba będzie kupować. Arabia Saudyjska - jej główny producent - ma na sobie ograniczenia OPEC. Rosja takich ograniczeń nie ma i może swojej ropy sprzedawać, ile chce. Putin może więc odetchnąć z ulgą, bo dzięki Iranowi sytuacja w Rosji się poprawi.
- Przy takich konfliktach pojawia się pytanie - kto ma w Teheranie więcej do powiedzenia - zwolennicy wojny czy ci stawiający na spokojne dochody z surowców?
- W Iranie niemal nie ma sił, które myślą o konfrontacji zbrojnej. Mają świadomość, że takie starcie z Zachodem Teheran musi przegrać. Z drugiej strony, nie ma jednak sił, które uważają, że Iran może się swobodnie, pokojowo rozwijać i zająć swoją sytuacją ekonomiczną.
- Co pańskim zdaniem Irańczycy wybiorą?
- Ajatollahowie nie są ślepi. Wyciągają wnioski. Patrzą na Kaddafiego, który prowadził prace nad bronią atomową, ale zrezygnował z nich w ramach porozumienia z Zachodem. I teraz leży gdzieś w anonimowym grobie na pustyni. W tym samym czasie Kim Dzong Il, który żadnego porozumienia nie zawarł, zmarł spokojnie i został pochowany w asyście miliona żałobników. A jego syn kontynuuje dyktatorskie rządy.
- Czyli bomba atomowa jest już pewna?
- Ewidentnie opłaca się ją mieć. Nie mam wątpliwości, że Iran za wszelką cenę będzie dążył do jej posiadania.
- Pokaz siły w Zatoce w połączeniu z programem jądrowym skończy się wojną między Iranem a Zachodem?
- Wykluczyć się tego nie da. Ćwierć wieku temu w Iraku wystarczyło zbombardować jeden reaktor, żeby zlikwidować iracki program atomowy. Irański jest daleko bardziej rozbudowany, rozsiany po całym kraju i dobrze zabezpieczony przed atakiem.
- Można to powstrzymać siłą?
- Wygląda na to, że program jądrowy Iranu jest już nie do zatrzymania. Można go jedynie opóźnić, ale kosztem wielotygodniowych bombardowań. Czyli tak naprawdę regularnej wojny. Ta z kolei przekona wszystkich Irańczyków, że Iran bombę musi mieć, bo tylko ona gwarantuje ochronę przed kolejnym atakiem.
- Tylko że zostawienie Iranu w spokoju jest zapewne za dużym ryzykiem?
- Niestety, tak. Nie ma żadnej gwarancji, że Iran, jako jedno z ostatnich na świecie państw z oficjalną ideologią mesjanistyczną, zachowa się racjonalnie.
Konstanty Gebert
Publicysta "Gazety Wyborczej"