"Super Express": - Życie rodzinne polityków jest sprawą publiczną?
Prof. Jan Hartman: - Co do zasady nie. Natomiast jeśli ktoś prowadzi ekscentryczne życie prywatne, a jednocześnie prezentuje się jako konserwatysta, czyli zachodzi bardzo duża rozbieżność między wyznawanymi poglądami i wartościami a stylem życia, to można domniemywać, że taka osoba jest nieszczera w tym, co deklaruje. W takiej sytuacji ma sens, aby wykazać komuś, że co innego mówi, a inaczej żyje, i że jest po prostu człowiekiem fałszywym i sam nie wierzy w to, co głosi publicznie.
- Tylko konserwatyści mogą drżeć przed ciekawością opinii publicznej?
- Najczęściej dotyczy to konserwatystów właśnie, bo epatują nas swoją moralnością w życiu prywatnym i budują na niej swoją karierę. Jeśli ktoś się nie wyróżnia deklaracjami obyczajowymi, to nie ma powodów grzebać mu w życiu prywatnym, chyba że zachodzą w nim sytuacje absolutnie skandaliczne, które definitywnie kogoś kompromitują. Natomiast wyszukiwanie komuś rozmaitych skandalików w życiu prywatnym jest zwykłym wścibstwem.
- Czyli generalnie mamy prawo jako wyborcy i dziennikarze zajmować się życiem prywatnym tych polityków, którzy na polityczne sztandary wywieszają tradycyjne wartości rodzinne?
- Tak. Jeśli widać wyraźne objawy niekoherencji, to dziennikarze mają prawo się tym interesować. W pewnym sensie, głosząc bardzo konserwatywne deklaracje, publicznie składa się swego rodzaju obietnicę.
- Co się obiecuje?
- To, że jest się człowiekiem solidnym, obrońcą pewnej obyczajowości. Jeśli łamie się taką obietnicę, to jest się po prostu politykiem nieuczciwym.
- Deklaracja konserwatywnego podejścia do rodziny jest jak obietnica wyborcza - np. wybudowania setek kilometrów autostrad?
- Jak najbardziej. Głosujemy na takiego polityka często dlatego, że zgadzamy się z jego światopoglądem. A ten światopogląd jest elementem tożsamości politycznej, dzięki której polityk istnieje w przestrzeni publicznej.
- Istnieje w niej i chce, aby obywatele, nie tylko ci, którzy na niego głosowali, żyli według głoszonej przez niego i narzucanej tym obywatelom moralności. Mając własne problemy, nie mają moralnego prawa, żeby nas pouczać?
- Można głosić różne hasła. Natomiast niezależnie od tego, czy się jest konserwatystą czy libertynem, nie wolno używać prawa do tego, aby wymuszać na ludziach zachowania zgodne z własnymi przekonaniami o tym, co jest dobrym, a co złym stylem życia. Tak jak libertyn nie ma prawa żądać od państwa tego, aby zabraniało się umartwiać i zmuszało obywateli do udziału w orgiach, tak samo konserwatysta nie ma prawa używać swojej władzy do tego, żeby zmuszać do umartwiania się i zabraniać uczestnictwa w orgiach. Mamy tu zupełną symetrię. Wszyscy politycy mają te same zobowiązania - aby stanowionym prawem gwarantować jak najszersze swobody osobiste i obywatelskie. Te zobowiązania wynikają z konstytucji. Wynika z niej też, że w życiu publicznym wszyscy mają być liberałami, bo ustawa zasadnicza jest tak właśnie skonstruowana.
Prof. Jan Hartman
Filozof i etyk. UJ