Byli jednak kandydaci, którzy wykorzystali te swoje wystąpienia nadspodziewanie dobrze. Nie mówię oczywiście o poglądach, ale jeżeli chodzi o prezentację, powyżej oczekiwań dobrze wypadli Marian Kowalski, Janusz Palikot, Grzegorz Braun i Jacek Wilk. Brzmieli w poukładany sposób niezależnie od tego, za jak szokującą uznamy część ich poglądów. Poniżej oczekiwań wypadł Paweł Kukiz i mam wrażenie, że sam miał takie wrażenie. Dodatkowo mógł go zbić z pantałyku ten nieoczekiwany atak Janusza Korwin-Mikkego. Kilku kandydatów na tym zyska, właśnie ci mniej znaczący kandydaci, zapewne po jakieś ułamki procenta. Nie sądzę, żeby ktoś na debacie bardzo stracił, bo nie było też aż takich wpadek, żeby mieć poczucie klęski.
Nieobecność prezydenta Komorowskiego miała swoje plusy i minusy. Minus z punktu widzenia szacunku dla demokracji, gdyż obywatel ma prawo oczekiwać, że prezydent się jednak na debacie pojawi. Nie będzie się stawiał ponad to. Plus z punktu widzenia sztabu prezydenta i taktyki politycznej, bo Bronisław Komorowski na tej debacie mógłby tylko stracić. Pokazał to przykład Andrzeja Dudy, który udowodnił, że ci kandydaci bardziej wyważeni nie mają tu pola do popisu, a mogą stać się głównie celem ataku.