Konrad Fijołek w rozmowie z "Super Expressem" podkreśla, że poparcie ze strony niemal całej opozycji wyzwoliło ogromną energię wśród rzeszowian i była dobrym prognostykiem na wybory. Czy jednak zdaniem Konrada Fijołka można przełożyć ten wynik i tę jedność opozycji na wybory ogólnopolskie? "Mimo że były to wybory lokalne, to, jak się dobrze przyjrzeć naszej kampanii, w skali mikro znalazły się w niej wszystkie elementy, które w skali makro zadziałałyby tak samo" - podkreśla Konrad Fijołek. "Nasza kampania pokazała, że odejście od skłócania obywateli, postawienie na pozytywny przekaz i autentyczne otwarcie na obywateli to przepis na sukces" - dodaje Konrad Fijołek. Czy zamierza włączyć się w ogólnopolską politykę? Czytajcie wywiad z nowo wybranym prezydentem Rzeszowa.
„Super Express”: – Wybory w Rzeszowie daleko wykraczały poza sprawy lokalne i stały się sprawą ogólnopolską. To pomogło panu wygrać już w I turze?
Konrad Fijołek: – Trzeba powiedzieć jedno – moment, w którym udało się i połączyć siły lokalnych stowarzyszeń wokół mojej osoby, i uzyskać poparcie wszystkich prodemokratycznych sił opozycji, pokazując jedność 15 marca na rynku w Rzeszowie, był nie tylko świetnym prognostykiem, ale uruchomił też ogromny entuzjazm wśród rzeszowian. Było widać go na ulicach i z każdym dniem on rósł. Nie zdarzyło się wcześniej, żeby ludzi machali do mnie, mijając mnie na ulicy. To wszystko było skutkiem tej jedności.
– Czyli jednak przeniesienie tych wyborów na wymiar ogólnopolski nie przeszkadzało?
– Oczywiście, najważniejszy był jednak wymiar lokalny, by przekaz kampanii był autentyczny i ogólnopolski wymiar tych wyborów nie przysłonił tego, że najważniejszy był tu Rzeszów. Na pewno był on ważnym elementem tych wyborów, ale jednak tylko tłem. Na pewno dzięki ogólnopolskiemu zainteresowaniu przekaz, który jako kandydaci formułowaliśmy, miał dużo większą siłę rażenia.
– W poniedziałek premier Morawiecki mówił, że to, iż Zjednoczona Prawica nie wystawiła wspólnego kandydata, ale PiS walczył też z Solidarną Polską, ułatwiło pańskie zwycięstwo. Rzeczywiście ten podział był decydujący?
– Być może jeden kandydat obozu rządowego sprawiłby, że ta kampania byłaby trudniejsza, ponieważ konfrontacja stałaby się znacznie wyraźniejsza. Nie sądzę jednak, by miało to znaczący wpływ na ostateczny wynik. Być może jeden kandydat obozu rządowego zdobyłby 2–3 pkt proc. poparcia więcej, ale głównym błędem naszych konkurentów z PiS i Solidarnej Polski poza podziałem było lekceważenie rzeszowian. Wystawiono kandydatów, którzy do tej pory nie byli związani z naszym miastem. Tak duża formacja jak PiS mogła znaleźć jednak kogoś z Rzeszowa. Byłoby to znacznie bardziej autentyczne dla wyborców, a o autentyczność w dużej mierze w tych wyborach chodziło.
– Pański wynik idzie w świat i bardzo wielu polityków na Wiejskiej chciałoby, żeby Rzeszów stał się początkiem marszu, który odsunie PiS od władzy w skali kraju. Podziela pan te nadzieje?
– Mimo że były to wybory lokalne, to, jak się dobrze przyjrzeć naszej kampanii, w skali mikro znalazły się w niej wszystkie elementy, które w skali makro zadziałałyby tak samo.
– Rozumiem, że ma tu pan ma myśli zwłaszcza porozumienie ponad podziałami opozycji?
– Tak, ta jedność miała kluczowe znaczenie. Ona bowiem wyzwala ogromny entuzjazm wyborców. Osoby, które spotykałem w Rzeszowie, ale które w Rzeszowie głosować nie mogły, podkreślały, że takiej jedności oczekują też w skali kraju. To bardzo wyraźny sygnał ze strony Polaków i będę każdemu z polityków powtarzał, że trzeba na to oczekiwanie odpowiedzieć.
– W Rzeszowie napisał się przepis na sukces w wyborach ogólnopolskich?
– Tak uważam. Nasza kampania pokazała, że odejście od skłócania obywateli, postawienie na pozytywny przekaz i autentyczne otwarcie na obywateli to przepis na sukces.
– Nie sądzi pan jednak, że tej jedności, którą udało się zbudować wokół pańskiej kandydatury, nie da się przełożyć na wybory parlamentarne? Łatwiej się dogadać w sprawie poparcia dla jednego kandydata, niż podzielić miejscami na listach.
– Trudno mi powiedzieć, czy to się uda. Ja mogę powiedzieć tylko, że efekt takiej jedności jest piorunujący. W przypadku poparcia dla mojej kandydatury każdy z liderów ogólnopolskich partii zrobił pół kroku, by wszyscy stali w jednym szeregu. Jeśli można to zrobić w mikroskali, to być może uda się to zrobić w skali makro.
– Jarosław Kaczyński w innym czasie i w innym kontekście mówił, że takich miejsc jak Rzeszów jest w Polsce za mało. Nadzieje na przełożenie pańskiego zwycięstwa na ogólnopolską politykę mogą się rozbić właśnie o to, że Rzeszowów jest za mało?
– Na pewno Jarosław Kaczyński w jednym ma rację: takich miejsc jak Rzeszów powinno być w Polsce więcej. Zarówno pod względem rozwoju gospodarczego, spektakularnego skoku cywilizacyjnego, jakiego wspólnie tu dokonaliśmy w ostatnich latach, ale także dlatego, że to w Rzeszowie może zacząć się powrót prawdziwej samorządności w Polsce. Bez niej nie ma prawdziwej demokracji i taki wniosek z tych wyborów na pewno trzeba wyciągnąć.
– Chce pan iść tropem innych prezydentów dużych polskich miast i włączyć się w walkę opozycji o odsunięcie PiS od władzy?
– Powtarzam, że Rzeszów jest dla mnie najważniejszy, i to sprawy Rzeszowa są dla mnie kluczowe. Niemniej, w debacie ogólnopolskiej na pewno zechcę uczestniczyć. Choćby dlatego, że dzięki tym wyborom Rzeszów na stałe zdobył sobie miejsce i głos w skali kraju, i będę chciał z tego korzystać. Nie po to jednak, żeby walczyć, ale po to, żeby namawiać do poważnego traktowania obywateli i samorządów przez rządzących. Inaczej społeczeństwo pokaże im żółtą albo nawet czerwoną kartkę, jak w niedzielę w Rzeszowie.
– A na ile i czy w ogóle pańskie zwycięstwo może odmienić polityczny obraz Podkarpacia, które od lat jest bastionem PiS? To cegiełka, która osłabi mur tej twierdzy PiS? Czy Rzeszów tylko potwierdził, że duże miasta są poza zasięgiem PiS?
– Powiem o jednym, co może być symptomatyczne. W jednych z prawyborów w liceum w Rzeszowie wśród 18–19-latków uzyskałem blisko 80 proc. poparcia. Kandydaci PiS i Solidarnej Polski zajęli trzecie i czwarte miejsce ze skromniutkimi wynikami. To sygnał, który wszyscy powinni wziąć pod uwagę. Młodzi Polacy pokazują, że nasze państwo oparte na anachronicznych modelach prowadzenia polityki nie ma ich akceptacji. To może zmieniać obraz polityki także na Podkarpaciu.
Rozmawiał Tomasz Walczak