Łypią na siebie gotowe do ataku armie, cios za ciosem oddają publicyści, w mediach rozlega się werbel sądowych obwieszczań, a dźwięk trąb zwiastuje zwycięskie odwołania. Zbliżające się zło jest blisko. Wiadomo przecież... Jeśli wygra TEN Komorowski, to ONI sprzedadzą Polskę, wepchną w łapy niemiecko-rosyjskich oligarchów i będziemy niewolnikami we własnym kraju. A jeśli TEN Kaczyński zostanie prezydentem, to zaszczuje nienawiścią cały naród. Żyć się tu nie da, a elitom to przyjdzie dogorywać w naprędce uruchomionej Berezie Kartuskiej.
Trzeba więc walczyć wszelkimi środkami, możliwymi chwytami, zmobilizowanymi autorytetami, bo jak nie... No właśnie. Bo jak nie, to niby co?
Przecież Bronisława Komorowskiego więcej z Jarosławem Kaczyńskim łączy niż dzieli. Widać to jak na dłoni we wczorajszej szczegółowej ankiecie opublikowanej przez "Super Express" (do przeczytania na se.pl). Śmiertelnie wrodzy sobie kandydaci są zgodnie przeciw legalizacji miękkich narkotyków, przeciw karze śmierci, przeciw płatnym studiom, przeciw prywatyzacji służby zdrowia, przeciw prywatyzacji TVP i Polskiego Radia, przeciw opodatkowaniu Kościoła, przeciw likwidacji KRUS, przeciw podwyższaniu wieku emerytalnego... Łączy ich szacunek do polskiej historii, do naszej tradycji, życiorysy i wiele, wiele innych rzeczy.
Tak wiem, wiem, że reprezentują wrogie sobie obozy. Ale wiem też, że to przyzwoici, solidni kandydaci. Wybierzemy więc przyzwoitego, solidnego prezydenta. I tyle.