Granatniki i procedury
Eksplozja w gabinecie komendanta głównego policji to historia jak z kiepskich komedii lat 90. ubiegłego wieku. Owe komedie roiły się od policjantów nieudolnych, podpitych, roztytych, skorumpowanych i głupawych. Były to przerysowane postaci, ale ich pierwowzory istniały naprawdę.
Sęk w tym, że tamtej policji i tamtych policjantów od dawna nie ma. Dzięki wysiłkom samych funkcjonariuszy oraz kolejnych ekip sprawujących władzę, polska policja to dzisiaj służba profesjonalna i zasługująca na szacunek. Kilka razy zdarzyło mi się dzwonić pod 112 i prosić o pomoc w niezbyt sympatycznych sytuacjach. Za każdym razem ta pomoc przychodziła szybko, a funkcjonariusze byli sprawni, kompetentni i kulturalni. Raz, gdy na osiedlu poskramiali podpitego agresywnego nastolatka, dostali rzęsiste brawa od mieszkańców. Współczesny policjant nie jest już bohaterem dowcipów i rzadko dotyka go wrogość obywatela. Policja przez ostatni dwie dekady zapracowała solidnie na poważanie, jakim się cieszy. Ja lubię policjantów, nawet gdy wlepiają mi punkty karne za przekroczenie prędkości.
Tym większa szkoda, że na dobrym wizerunku służby pojawiła się rysa, którą wykonał sam komendant główny. Historia eksplozji pozostaje wciąż tajemnicza i nie do końca wyjaśniona. Ale jedno można stwierdzić na pewno: gdzieś zlekceważono jakieś procedury. A poważny kraj różni się od niepoważnego tym, że procedury są święte i nie można na nie przymknąć oka nawet wielogwiazdowy generał. Tych granatników po prostu nie powinno być w gabinecie Jarosława Szymczyka. I to niestety idzie na jego konto. Można teraz od niego oczekiwać, by jego błąd nie obciążał służby, którą kieruje. I na której opinii zapewne mu zależy. A przynajmniej powinno zależeć.