I bardzo dobrze, że wypoczął, ale niedobrze, że przez kilka dni za pieniądze podatników woziły go polskie radiowozy. Po naszej publikacji komendant Matejuk stwierdził, że woziły go, ale on na tych nartach... wykonywał obowiązki służbowe. Tak się komendant Matejuk trzymał wersji służbowego szusowania, że podał "Super Express" i autora artykułu do sądu w prywatnej sprawie.
Święte jego prawo! Niestety, dziennikarze bywają nieco upierdliwi. W pozwie przeciwko nam Matejuk podał, że prywatne adresy autora artykułu i naczelnego "SE" zdobył, korzystając legalnie z bazy danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Hmmm... Nie ma szczęścia były komendant Matejuk. Sprawdziliśmy. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oficjalnie odpowiedziało nam, że niemający szczęścia Matejuk nie zwracał się do nich z żadnym wnioskiem o ustalenie adresu dziennikarza "Super Expressu".
To ci pech! Najnowsze nieszczęście Matejuka polega na tym, że jeśli on adresy dziennikarzy do swojej prywatnej sprawy o pieniądze zdobył nielegalnie, grzebiąc na przykład w policyjnych bazach danych, to w kodeksie karnym jest artykuł 231, par. 1 "Funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3"; i par. 2 "Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10". Więc teraz my niezobowiązująco porozmawiamy z adwokatem, czy przypadkiem niemającym szczęścia Matejukiem nie powinien się zająć prokurator.