Od pierwszych godzin wojny bomby spadały na nasze głowy
Pułkownik Lewandowski świetnie pamięta 1 września 1939 roku i kolejne dramatyczne dni wojny. Podkreśla, że jego pokolenie wychowywane na ułańskich historiach spodziewało się zupełnie innego przebiegu zbrojnego konfliktu. - Zaskoczeniem było to, że od pierwszych dni wojny, od pierwszych godzin wojny zaczęły na głowę lecieć bomby. I to było zupełnie coś nowego. Stało się to, czego nigdy nie oczekiwałem. Miałem wielu kolegów, koleżanki i za chwilę okazywało się, że wielu z nich już nie żyje. To było coś potwornego, a ponadto skala tych zniszczeń od początku była straszna. Palili całe dzielnice stolicy – wspomina kombatant. Czesław Lewandowski walczył w Powstaniu Warszawskim, później trafił do Stutthofu, obozu koncentracyjnego pod Gdańskiem. - W Powstaniu czuliśmy się wolni, chociaż szybko okazało się, że walczymy już tylko o przetrwanie. Obóz to była już tylko śmierć na każdym kroku. Tam człowieka nie było, był numer obozowy, zamiast człowieka. To była fabryka śmierci, która na wielu płaszczyznach naukowo miała wypracowane sposoby zniszczenia – wspomina z wyraźnym przejęciem były powstaniec i więzień obozowy.
Można policzyć nas na palcach jednej ręki
Po latach pułkownik Czesław Lewandowski oczekuje, że Niemcy chociaż w części będą chciały zadośćuczynić dawnym krzywdom i nie kryje rozczarowania, że Berlin nie robi nic w tym kierunku, mimo złożonej rok temu deklaracji. - Sam niemiecki kanclerz powiedział, że należą się nam jakieś rekompensaty. Czekamy, a jest nas coraz mniej. Już teraz na palcach można liczyć. Wiedzą, że się należy, ale gdzie realizacja tej należności? Powinni się wstydzić – konkluduje kombatant w kolejną rocznicę wybuchu II wojny światowej.