Nie cichną echa eksplozji granatnika z grudnia 2022 roku. Jarosław Szymczyk miał dostać go jako atrapę - jedna z tub miała by pusta, druga przerobiona na głośnik. Były to prezenty od komendanta policji ukraińskiej Ihora Kłymenki i wiceszefa Państwowej Służby Ukrainy ds. sytuacji nadzwyczajnych, gen. Dmytro Bondara. Polski komendant nie wiedział, że ma w posiadaniu działającą broń.
We wrześniu 2024 roku Jarosław Szymczyk usłyszał dwa zarzuty związane z tą sprawą: posiadania bez koncesji broni w postaci granatnika oraz nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia zdrowia wielu osób i mienia wielkich rozmiarów w związku z odbezpieczeniem zabezpieczeń broni przeciwpancernej. Teraz pojawia się nowe śledztwo.
Jarosław Szymczyk jako poszkodowany
W nowym śledztwie ma zostać ustalone, jak granatnik trafił w ręce Jarosława Szymczyka. Nie wyklucza się scenariusza, w którym doszło do aktu dywersji zaplanowanego przez kogoś spoza ukraińskiej delegacji. Warto przypomnieć, ze wcześniej policja uznała, że nie był to atak Ukrainy.
W związku ze sprawą przesłuchani mają być kolejne osoby, w tym kierowcy oraz pracownicy obsługi technicznej.
- Został skierowany wniosek o pomoc prawną do Ukrainy. Prokurator zwraca się w nim o przesłuchanie dodatkowych świadków, których zeznania mogłyby być istotne dla wszechstronnego wyjaśnienia sprawy - powiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą" rzecznik Prokuratury Regionalnej w Warszawie prok. Mateusz Martyniuk.