„Super Express”: - Były szef MON Mariusz Błaszczak ujawnił plany, z których – jak twierdził – miało wynikać, że Donald Tusk chciał oddać Rosjanom pół Polski. Teraz ściga go za to prokuratura. Rzeczywiście były takie plany?
Kmdr Por. Maksymilian Dura: - Uściślijmy. Te plany powstawały za pierwszych rządów premiera Donalda Tuska, kiedy prezydentem był Lech Kaczyński i jako zwierzchnik Sił Zbrojnych doskonale wiedział, jak te plany wyglądają. Natomiast to nie były plany, które zakładały oddanie połowy Polski Rosjanom.
- A co zakładały?
- Wiele różnych wariantów w zależności od rozwijającej sytuacji. Dziś często słyszymy, że plan obrony przed atakiem z Rosji zakłada, że będziemy się bronili na wschodniej granicy. Ale jeżeli ktoś stworzył plan, który nie zakłada najgorszego – czyli przełamania naszej obrony na wschodniej granicy – to znaczy, że ten ktoś jest wojskowym idiotą. Wojsko zawsze musi być przygotowane na najgorszy scenariusz. Powiem więcej – tym najgorszym scenariuszem wcale nie jest linia Wisły, ale przegranie przez nas w ogóle bitwy o obronę Polski, niedojście na czas krajów zachodnich i w związku z powyższym nawet obronna na linii Odry. Mądry plan musi uwzględniać nawet tak koszmarny scenariusz. Coś takiego nie oznacza wcale, że od razu zakładamy przegranie bitwy granicznej. Zwyczajnie liczymy się z tym, że taka możliwość niestety istnieje.
- Jest to realne zagrożenie?
- Na pewno trzeba taki scenariusz zakładać. Jeżeli na przykład Rosja użyje do ataku na Polskę taktycznych ładunków jądrowych, to może przełamać nasz opór na granicy. Jeśli do tego pomoc z Zachodu nie dojdzie na czas, to oni przejadą się po nas jak walec. O tak koszmarnym scenariuszu też musimy rozmawiać. Szczególnie biorąc pod uwagę obecne podejście do odstraszania ze strony Stanów Zjednoczonych. Nie jest więc prawdą, że ktokolwiek się godził na to, żeby oddać Rosji pół Polski.
- Teraz prokuratura chce postawić Mariuszowi Błaszczakowi zarzuty za to, że ujawnił „newralgiczne informacje”.
- Udowodnienie ewentualnego przestępstwa w takiej sprawie będzie bardzo trudne. Prokuratura stwierdziła, że doszło do nieprawidłowości w zakresie niewłaściwego postępowania z informacją niejawną i działania na szkodę interesu państwa, znaczy interesu ochrony informacji niejawnych. Specjalnie używam prawniczego języka, bo to ważne. To oznacza, że nikt nie ma pretensji o to, że pan minister Błaszczak odtajnił ten dokument, dlatego że miał do tego prawo. Minister obrony narodowej to przełożony każdego żołnierza. Teoretycznie może odtajnić każdy dokument. Musi jednak w takiej sytuacji zrobić to zgodnie z procedurami. Ten konkretny dokument miał klauzulę ściśle tajne. W takiej sytuacji procedury są bardzo ostre. Odtajnienie takiego dokumentu wymaga zgody kierownika instytucji, która dokument stworzyła. W tym przypadku chodzi o szefa Sztabu Generalnego. Ale szef Sztabu Generalnego podlega ministrowi, więc teoretycznie sąd może na przykład uznać, że to właśnie minister obrony, czyli Mariusz Błaszczak był kierownikiem jednostki organizacyjnej, która dokument wydała.
- Robi się to strasznie skomplikowane.
- No i pamiętajmy, że sądy się zazwyczaj na tego typu sprawach nie znają. Co w takiej sytuacji robią? Powołują biegłych, którzy np. będą opiniować, czy te działania naruszyły tajemnicę państwa. Gdybym ja miał być biegłym powiedziałbym, że tak. Ale nie brakuje w Polsce oficerów, którzy powiedzą „nie”.
- Mariusz Błaszczak sam przekonuje, że nie złamał tajemnicy państwa, bo dokumenty które ujawnił, to były dokumenty historyczne.
- To kolejne bardzo istotne pytanie dla sądu, który ewentualnie będzie w tej sprawie rozstrzygał. Mówimy o dokumencie, który zakłada użycie Sił Zbrojnych RP. Tego typu dokumenty w innych państwach nigdy nie były ujawniane. Nawet te z czasów II Wojny Światowej. Dlaczego? Dlatego, że w tych dokumentach zawsze znajdują się szczegóły, które pokazują, jak będzie prowadzona wojna obronna, dotyczące terenu, dotyczące ludności, dotyczące w ogóle sytuacji, jaka tam jest, jeżeli chodzi np. o budynki, to wszystko jest tam uwzględnione. Kiedy takie dokument stają się „historyczne” zastępują je nowe. Ale każdy taki nowy dokument ma mnóstwo fragmentów zaczerpniętych z poprzedniego. Bo wiele elementów nie ulega zmianie. Przecież jak wojsko robi nowy plan, to nie robi na zasadzie „zapominamy o tym, co było, robimy wszystko od nowa”. Najczęściej dokumenty historyczne się modernizuje dodając nowe systemy obronne, nowe uwarunkowania polityczne i tak dalej.
- Według ustaleń „Gazety Wyborczej” za ujawnieniem tych dokumentów – historycznych czy tajnych – miał stać Sławomir Cenckiewicz, czyli ówczesny szef Wojskowego Biura Historycznego.
- To jest kolejny fascynujący wątek w tej sprawie. Na miejscu prokuratorów zajmujących się tematem, zadałbym pytanie, kto i na podstawie jakiego przepisu podejmował decyzję o tym, kto z kolei może oglądać takie dokumenty. Ja nie wiem, czy pan Sławomir Cenckiewicz widział dokumenty, o których rozmawiamy. Uważam jednak, że nie powinien ich oglądać. Bo dziwi mnie, że cywil miał do takiego dokumentu dostęp. Sam jako czynny żołnierz miałem dopuszczenie do wszystkich informacji niejawnych. Ale takiego dokumentu nigdy nie widziałem. Bo liczba osób ostatecznie do niego dopuszczonych była bardzo ograniczona. Nie był potrzebny w mojej pracy, w związku z tym nie miałem do niego wglądu. Bo to nie jest tak, że każdy z dostępem może sobie iść do jakiejś biblioteki z plakietką „ściśle tajne” i wszystkie tajne dokumenty oglądać. Takie dokumenty nie tylko mają klauzulę tajności, ale ograniczone grono konkretnych ludzi, którzy mogą je oglądać. Z doniesień medialnych wokół sprawy pana ministra Błaszczaka wynika, że to grono osób zostało zmienione i sam jestem bardzo ciekaw, dlaczego i na podstawie jakich procedur to zostało zrobione.
- Sprawa ma wymiar nie tylko prawny, ale i polityczny. Ujawnione przez ministra Błaszczaka dokumenty były przez niego użyte do ataku na politycznego przeciwnika.
- Chciałbym jedną rzecz podkreślić. Sam ten fakt uważam za naganny moralnie. Zawsze uważałem, że wojsko powinno być apolityczne. Ale nie zmienia to faktu, że sąd będzie oceniał nie od strony moralnej, tylko prawnej. I jeszcze raz podkreślę – wiele zależy od tego, jakich biegłych powoła do oceny tej sytuacji. Na razie wiemy tylko, jakie zarzuty prokuratura chce byłemu ministrowi stawiać i wiemy, jakimi argumentami on się przed tym broni.
Rozmawiał Jan Złotorowicz