Prezydent Niemiec Christian Wulff

i

Autor: archiwum se.pl

Klaus Bachmann: Odszedł, bo media drążyły sprawę

2012-02-21 3:00

Czy odejście Christiana Wulffa z funkcji prezydenta Niemiec może być wzorem demokratycznych standardów także dla Polski?

"Super Express": - Dymisje Horsta Koehlera i Christiana Wulffa to przejaw złej polityki personalnej kanclerz Angeli Merkel i CDU?

Klaus Bachmann: - Zdecydowanie tak. Za bardzo dbała o to, aby to był polityk lojalny wobec jej rządu, a trochę za mało o to, jaki ma wizerunek, przeszłość i jakie ewentualnie może mieć trupy w szafie.

- A może to przejaw pozjednoczeniowego kryzysu niemieckiej demokracji? W latach 80. takie afery w RFN byłyby chyba nie do pomyślenia.

- Odwrotnie. Wtedy kryteria moralne wobec polityków były znacznie mniej wygórowane niż dziś. Np. Helmut Kohl otwarcie naruszył konstytucję, odmawiając ujawnienia nielegalnych sponsorów jego partii i włos z głowy mu nie spadł. Kryzys wokół Wulffa to raczej dowód na to, że w Niemczech mamy może zbyt rygorystyczne kryteria wobec polityków. Stąd problem, jak znaleźć kandydata na następcę Wulffa, gdy każdy zastanawia się, czy chce być tak na świeczniku, jak on.

- Podobno media nie dawały Wulffowi spokoju.

- Drążyły ten temat w nieskończoność. Politycy byli podzieleni (nawet opozycja długo się wahała, czy ma żądać ustąpienia Wulffa). Sondaże pokazały, że mniej więcej tylu ludzi jest za jego ustąpieniem, co przeciwko. To media (nie tylko te tabloidowe) i prokuratura tworzyły sytuację, która skłoniła prezydenta do ustąpienia.

- Jaki jest stosunek Niemców do urzędu prezydenta? Czy politykom wolno publicznie obrażać prezydenta, np. mówiąc, że jest alkoholikiem?

- Nie, bo już dawno nie było prezydenta, który dał podstawy do takich wypowiedzi. Willy Brandt miał problemy z alkoholem, ale akurat tego nikt mu nie zarzucił. Gdyby dziś ktoś zarzucił prezydentowi Niemiec bez mocnych podstaw, że jest alkoholikiem, to spotkałby się z powszechnym potępieniem, i zapewne z uwagą, że jest to choroba, a z tego nie wolno robić zarzutu. Pod tym względem moralność w Niemczech bardzo się zmieniła - to, co kiedyś było akceptowane (powiązania z biznesem), dziś jest niedopuszczalne, a to, co prowadziło do upadku rządów (sprawy obyczajowe), dziś uważa się za sprawę prywatną.

- A jak pan na tym tle ocenia standardy polskiej polityki?

- W Polsce upartyjnienie administracji sięga znacznie głębiej niż w Niemczech, co moim zdaniem jest wynikiem słabości polskich partii politycznych. Nie mają swoim członkom zbyt wiele do zaoferowania, więc sięgają do stanowisk w administracji, w spółkach Skarbu Państwa, w państwowych mediach. Niemieckie partie, nawet jak wygrają wybory, to mają możliwość usadowić swoich polityków w parlamentach landów, w think tankach i organizacjach społecznych. Takich możliwości jest w Polsce mniej, co też wynika z tego, że Polacy mają mniej zaufania do partii niż Niemcy i są mniej skłonni, aby je finansować z budżetu państwa.

- Polscy politycy bardziej kurczowo niż Niemcy trzymają się swoich stołków?

- Jedni i drudzy zachowują umiar. Nikt się nie przyznaje do większej winy, niż jego przeciwnicy są mu w stanie udowodnić. To racjonalne. Wulff też nie ustąpił dobrowolnie - w końcu, gdyby prokuratura go formalnie oskarżyła, i tak by się pożegnał z urzędem. Honorowe wyjście ma jeszcze przed sobą - może zrezygnować ze specjalnego uposażenia, które dożywotnio przysługuje prezydentom.

Klaus Bachmann

Wieloletni korespondent niemieckich mediów w Polsce