- Tak jak "Majami" miałem irokeza i tatuaże. Byłem zadziorny, napalony, na skróty dążyłem do celu - wspomina Jan Fabiańczyk. - Musiałem być twardy. W tym zawodzie nie ma miejsca na uczucia. Musisz myśleć, jeśli sentymenty zaczynają brać górę, jesteś przegrany - dodaje. Ale ciągły kontakt z brudem i śmiercią sprawia, że zaciera się granica między dobrem a złem. - W tamtych czasem często wręcz zanikała. Korupcja była czymś normalnym. Gangsterzy opłacali swoich policjantów, kieszonkowcy oddawali dolę za przymknięcie oka - opisuje Fabiańczyk. - Ja nie brałem, bo byłem za młody, za ambitny. Ale znam też przypadki, że gliniarze w czasie służby wozili złodziei na włamy, żeby dzielić łupy.
Wóda się lała, kac wietrzał podczas nocy spędzonej w wolnej akurat celi, a następnego dnia nie chciało się pracować. - Mieliśmy swoje sposoby. Stosowaliśmy je głównie w przypadku "nurków", czyli bezdomnych. Jak mieliśmy takiego trupa na granicy rejonów dwóch komisariatów, to przerzucaliśmy go kawałek, żeby zajęli się nim policjanci z tego drugiego. Wzywaliśmy ich i pilnowaliśmy trupa, dopóki nie przyjechali i formalnie wzięli sprawę. Inaczej oni mogliby znowu przerzucić go na nasz teren - wspomina glina.
Zobacz także: Najnowszy sondaż dla SE.pl: Kaczyński słabnie a Petru NOKAUTUJE Schetynę!
Fabiańczyk dobrze wie, dlaczego policjant "śmierdzi trupem". - Pamiętam okazanie nieboszczyka w zakładzie medycyny sądowej. Był lipiec, w prosektorium gorąco, zaduch, rodzina ofiary, prokurator, ja. Wyszedłem i wsiadłem do radiowozu. Kumple zatkali nosy. - Ty cuchniesz! - krzyczeli! Wyrzuciłem ciuchy do śmietnika, kąpałem się dwie godziny. A następnego dnia na komendzie znowu śmierdziałem - tłumaczy Fabiańczyk.
Był desperatem, który chciał sam wymierzać sprawiedliwość. W końcu przegiął i stał się zbędnym ogniwem w policji. - Już po przeniesieniu do Chełma za bardzo przycisnąłem pewnego złodzieja. Wywiozłem do lasu, przystawiłem broń do głowy, strzeliłem kilka razy obok. Narobił w gacie, ale język się mu rozwiązał. Tak mu już zostało, bo wygadał, że go postraszyłem. Wywalili mnie ze służby, a naprawdę lubiłem te robotę - kończy Fabiańczyk.