Kim jest zły glina z Pitbulla?

2016-01-21 3:00

Dziś uroczysta premiera, a jutro na ekrany kin wchodzi nowy film Patryka Vegi "Pitbull. Nowe porządki". Reżyser realistycznie, bez farbowania pokazuje w nim dwa światy - policjantów i gangsterów. Nie ma w nich miejsca na sentymenty, nikt nie jest czysty. Dobro miesza się ze złem. Pierwowzorem jednego z głównych bohaterów filmu, śledczego z komendy na warszawskim Mokotowie o ps. Majami, jest Jan Fabiańczyk (46 l.), który w latach 90. pracował w Warszawie jako policjant kryminalny. Przed Czytelnikami "Super Expresu" spowiada się teraz ze swoich dawnych grzeszków.

- Tak jak "Majami" miałem irokeza i tatuaże. Byłem zadziorny, napalony, na skróty dążyłem do celu - wspomina Jan Fabiańczyk. - Musiałem być twardy. W tym zawodzie nie ma miejsca na uczucia. Musisz myśleć, jeśli sentymenty zaczynają brać górę, jesteś przegrany - dodaje. Ale ciągły kontakt z brudem i śmiercią sprawia, że zaciera się granica między dobrem a złem. - W tamtych czasem często wręcz zanikała. Korupcja była czymś normalnym. Gangsterzy opłacali swoich policjantów, kieszonkowcy oddawali dolę za przymknięcie oka - opisuje Fabiańczyk. - Ja nie brałem, bo byłem za młody, za ambitny. Ale znam też przypadki, że gliniarze w czasie służby wozili złodziei na włamy, żeby dzielić łupy.

Wóda się lała, kac wietrzał podczas nocy spędzonej w wolnej akurat celi, a następnego dnia nie chciało się pracować. - Mieliśmy swoje sposoby. Stosowaliśmy je głównie w przypadku "nurków", czyli bezdomnych. Jak mieliśmy takiego trupa na granicy rejonów dwóch komisariatów, to przerzucaliśmy go kawałek, żeby zajęli się nim policjanci z tego drugiego. Wzywaliśmy ich i pilnowaliśmy trupa, dopóki nie przyjechali i formalnie wzięli sprawę. Inaczej oni mogliby znowu przerzucić go na nasz teren - wspomina glina.

Zobacz także: Najnowszy sondaż dla SE.pl: Kaczyński słabnie a Petru NOKAUTUJE Schetynę!

Fabiańczyk dobrze wie, dlaczego policjant "śmierdzi trupem". - Pamiętam okazanie nieboszczyka w zakładzie medycyny sądowej. Był lipiec, w prosektorium gorąco, zaduch, rodzina ofiary, prokurator, ja. Wyszedłem i wsiadłem do radiowozu. Kumple zatkali nosy. - Ty cuchniesz! - krzyczeli! Wyrzuciłem ciuchy do śmietnika, kąpałem się dwie godziny. A następnego dnia na komendzie znowu śmierdziałem - tłumaczy Fabiańczyk.

Był desperatem, który chciał sam wymierzać sprawiedliwość. W końcu przegiął i stał się zbędnym ogniwem w policji. - Już po przeniesieniu do Chełma za bardzo przycisnąłem pewnego złodzieja. Wywiozłem do lasu, przystawiłem broń do głowy, strzeliłem kilka razy obok. Narobił w gacie, ale język się mu rozwiązał. Tak mu już zostało, bo wygadał, że go postraszyłem. Wywalili mnie ze służby, a naprawdę lubiłem te robotę - kończy Fabiańczyk.