Przypomnijmy: do wypadku doszło 10 lutego w Oświęcimiu. Policja podała, że rządowa kolumna trzech samochodów (pojazd premier Beaty Szydło jechał w środku) wyprzedzała Fiata Seicento. Jego 21-letni kierowca przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i uderzył w auto szefowej rządu, które następnie uderzyło w drzewo. Poszkodowana została premier, szef jej ochrony zaś lżejsze obrażenia miał kierowca audi.
Kilka dni po wypadku prokuratura postawiła zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku kierowcy Seicento, choć ten nie przyznał się do winy. Tymczasem rzecznik Komendanta Głównego Policji mł. insp. Mariusz Ciarka mówił wówczas, że według biegłych samochód, w którym jechała premier, poruszał się z prędkością 50-60 km/h. Tak samo twierdził szef MSWiA Mariusz Błaszczak.
Według informatora gazety, który widzieć miał wyniki z wymontowanych rejestratorów, w chwili hamowania licznik wskazywał dużo więcej (ok. 85-90 km/h). Trzeba jednak pamiętać, że kierowca mógł przyśpieszyć w momencie wyprzedzenia.
Ponadto, jak się okazuje, auto premier nie miało wykupionego ubezpieczenia AC. To sprawia, że jeśli śledczy stwierdzą winę kierowcy BOR, ubezpieczyciel nie pokryje kosztów naprawy.
Zobacz także: Saryusz-Wolski walczy z Tuskiem o 110 000 pensji i 3 kamerdynerów