Jacek Majchrowski: Kibicują mi działacze PO i PiS

2010-11-17 3:00

Wybory samorządowe komentuje prezydent Krakowa

"Super Express": - SLD w ostatniej chwili zdecydował się poprzeć pana jako bezpartyjnego kandydata w Krakowie. Dlaczego tak ciężko im to przyszło. Naprawdę woleli przegrać, niż podłączyć się pod czyjś sukces?

Jacek Majchrowski: - Też trudno mi to zrozumieć. To podłączenie dałoby im przecież wymierne korzyści. Rzeczy inicjowane przeze mnie poszłyby także na ich konto. A tak, będąc w jakiejś nieustającej opozycji, mogliby wykazać się tylko krytyką. Wszystkie inwestycje i pomysły byłyby robione w kontrze do partii. To niezbyt logiczne działanie.

- SLD powinno być do pana blisko. Szczególnie w mieście z konserwatywnym wizerunkiem, w którym na triumf mogli przez lata liczyć ludzie tylko z dzisiejszego PiS lub PO.

- Rzeczywiście lewica nie wystawiła własnego kandydata wcześniej i teraz. Ale cały czas może nie szantażowała, ale zaczepiała mnie, sugerując, żebym się do niej przyznał. Że chcą mieć wiceprezydenta. Było to trochę dziecinne, ale takie są polskie partie.

- Skoro udało się panu osiągnąć sukces w Krakowie, powinno to pana zdopingować do próby na arenie ogólnopolskiej?

- Wiem, że takie zamysły miał prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Pode mnie też czyniono podchody przed wyborami prezydenckimi. To jest jednak kwestia charakteru. Nie mam ambicji piastowania jakichś stanowisk państwowych. To się wiąże z różnymi problemami... Lubię Kraków, swój styl życia, gdybym wygrał, nawet na piwo chodziliby za mną BOR-owcy... Wiem, że mamy w Polsce nadmiar ludzi nadambitnych, ale ja do nich nie należę.

- Samorządność i reforma samorządowa z pańskiego punktu widzenia się sprawdziły?

- Przez cały czas powtarza się, że reforma samorządowa była tą, która tak naprawdę w pełni się udała. Moim zdaniem niekoniecznie jest tak różowo. Tej reformy tak naprawdę nie dokończono. Poprawienia wymaga wiele zagadnień, przede wszystkim finansowych. Na samorządy spadło wiele spraw, jak choćby edukacja. I w przypadku dużych miast, jak Kraków, jest to bardzo kosztowne. Dotacja z budżetu państwa jest liczona według starego algorytmu. I musimy dopłacać po 300 mln zł rocznie, by utrzymać szkolnictwo na odpowiednim poziomie.

- Jak Polska długa i szeroka niemal wszyscy narzekają na upartyjnienie samorządów. Pan, wieloletni wykładowca na politologii, też ponarzeka?

- Byłem prezydentem Krakowa za rządów SLD, PiS i PO. I każda z tych władz, niezależnie od opcji, próbowała zaanektować samorządy, poszerzyć swoje wpływy. To problem, bo decyzje w sprawie samorządów podejmują liderzy partii, którzy są od danych miast dość odlegli. Ale radni są uzależnieni od miejsc na listach, a to należy do liderów. To jest fatalne.

- Pański przykład pokazuje, że upartyjnienie, nawet na terenie niezbyt przychylnym politykowi wywodzącemu się z lewicy, nie musi być problemem.

- Ludzie zniechęcają się do stylu polityki na centralnym szczeblu. To utyskiwanie i obrzucanie się błotem, ataki... Moi kontrkandydaci zarzucają mi, że jestem nijaki. Nie zgadzam się z tym, ale na pewno jestem daleki od poziomu napaści i utarczek znanych z walki ogólnopolskiej. Wyborcy z Krakowa potrafią też rozdzielić swój wybór do parlamentu od personalnego wskazania w wyborach samorządowych. Zresztą wielu lokalnych działaczy Platformy i PiS mówiło mi, że kibicują mi w tych wyborach i zrobią wszystko, bym ponownie wygrał.

Jacek Majchrowski

Prezydent Krakowa

Nasi Partnerzy polecają