"Super Express": - Czy ludzie mają prawo wiedzieć, czym zajmuje się prywatnie polityk, na którego głosują? Abp Tadeusz Gocłowski: - Dziennikarze mają prawo powiedzieć społeczeństwu, kim jest człowiek, którego wybierają, ale temu człowiekowi należy się szacunek, dopóki nie jest formalnie oskarżony. Ma również prawo do obrony. - Oczywiście, nasz reporter spotkał się z senatorem Piesiewiczem i ten przedstawił mu własną wersję zdarzeń, co następnie opublikowaliśmy. Nikt nie odbiera senatorowi prawa do obrony i do szacunku. A gdyby "Super Express" nie ujawnił sprawy, zrobiłby to ktoś inny.
- Nawet jeśli taki scenariusz jest prawdopodobny, to tylko pana przypuszczenie. Na razie mamy jeden wielki szum medialny wokół sprawy, w której nie znamy wszystkich szczegółów.
- Czy media powinny stosować inne kryteria wobec tych polityków, którzy byli dotąd powszechnie szanowani?
- Oczywiście nie można stosować różnej miary. Niewątpliwie jest to problem trudny, bo sprawa dotyczy szanowanego polityka. Zawsze należy podchodzić bardzo ostrożnie do takich autorytetów jak senator Piesiewicz. Znam go od wielu lat, jeszcze z czasów komunizmu, gdy bronił osób politycznie zaangażowanych. Przed ogłoszeniem wyroku trzeba zaczekać do zamknięcia sprawy, głęboko ją przeanalizować i dopiero potem formułować zarzuty.
- My pokazaliśmy tylko fakty. Zarzuty formułuje prokuratura - już zajęła się kwestią szantażu i narkotyków. A to oznacza, że sprawie nadano charakter kryminalny.
- Tego jeszcze nie wiemy. Dobrze, jeśli prokuratura zajmuje się sprawą, ale i tak znajduje się dopiero na poziomie teoretycznych zarzutów. Ponieważ mamy do czynienia z autorytetem, nie można go wystawiać na szwank, dopóki sprawa się nie wyjaśni. Jeszcze raz powtarzam, nie wyprzedzajmy działań prokuratury.
- Czy zachowanie Krzysztofa Piesiewicza we własnej sprawie nie budzi podejrzeń?
- Pan senator zachował się bardzo poprawnie, rezygnując z immunitetu. Jednak jeśli uważał się za niewinnego, powinien był od razu odpowiednio zareagować na propozycję szantażu. Sprawa byłaby wtedy jaśniejsza.
- Ale chodzi przecież o to, żeby politycy nie czuli się bezkarnie i pilnowali się w przyszłości.
- To prawda. Żona cezara musi być poza wszelkimi podejrzeniami. Ktoś, kto chce być politykiem, musi się liczyć z tym, że jego życie prywatne będzie pod obserwacją częściej niż innych.
Abp Tadeusz Gocłowski
Arcybiskup senior gdański
Społeczeństwo chce wiedzieć, na kogo głosuje "Super Express": - Czy media powinny publikować materiały kompromitujące polityków?
Abp Sławoj Leszek Głódź: - Jako politycy są oni osobami publicznymi i społeczeństwo ma prawo znać o nich pełną prawdę.
- Jako politycy mają także mniejsze prawo do prywatności i powinni bardziej mieć się na baczności.
- Tylko, że do działań śledczych powołane są odpowiednie organa i niech czynią swą powinność. Media nie powinny im odbierać tej roli. Niech krawiec szyje ubrania, a murarz buduje mieszkania. Niestety, dziś zdun zaczyna mówić o krawiectwie, a murarz o złotnictwie. Dziennikarze powinni działać w ramach swoich kompetencji, bo nie są organem prokuratorskim. Podział władzy jest jednoznaczny. Zresztą dziennikarze też bywają przekupni.
- Ich też należy demaskować. Ale niezależnie od tego, zadaniem dziennikarza jest patrzenie na ręce politykowi, który zachowuje się nieadekwatnie do pełnionej funkcji.
- Tak, ale niech jednocześnie patrzy na własne grzechy, bo nikt nie jest wolny od grzechu pierworodnego.
Abp Sławoj Leszek Głódź
Metropolita gdański
Gazety mają służyć czytelnikom, a nie politykom
"Super Express": - Do rąk dziennikarzy trafiają filmy, na których znany polityk wygląda tak, jakby zażywał kokainę. Ubrany w sukienkę, do tego w dwuznacznej sytuacji. Tymi filmami szantażuje go kobieta, z którą utrzymywał intymne kontakty. Do tej pory nasz bohater był postrzegany jako postać niemal nieskazitelna. Autorytet moralny, wypowiadający się o etyce w życiu publicznym. Scenarzysta, odważny adwokat przed laty broniący ludzi przed dyktaturą. Publikować takie zdjęcia czy nie?
Andrew Sparrow: - Jednak publikować. Zasługi są niezwykle istotne, ale trzeba pamiętać, że wyborcy głosowali na polityka, który jest autorytetem moralnym, ceniącym i promującym w życiu publicznym określone wartości. Jeżeli polityk okazuje się osobą o podwójnym życiu, postępującym inaczej niż to głosi, wyborcy mają prawo o tym wiedzieć. I to im trzeba pozostawić decyzję, co z tą wiedzą zrobią. Podejrzenie zażywania kokainy przez członka parlamentu zainteresowałoby jednak wszystkie brytyjskie media i wszystkie to by opublikowały. To nie tylko łamanie prawa, ale także podejrzenie uzależnienia. Potwierdzenie takiego zarzutu skończyłoby też karierę każdego polityka. Nieco łagodniej patrzy się na uzależnienie od alkoholu, ale to też często kończy karierę.
- Co ze sprawami obyczajowymi? Brytyjskie media prześwietlają polityków nie tylko pod kątem łamania prawa. Gazety ujawniały zdrady małżeńskie, korzystanie z usług prostytutek, a nawet nieślubne dzieci. I po takich informacjach politycy także ustępowali ze stanowisk.
- Wielu ludzi może zastanawiać się, czy jest to wystarczający powód. Ale politycy często sami zapraszają do sprawdzenia swojej prawdomówności w tej kwestii. Zwróćmy uwagę, że w kampaniach wyborczych wielu podkreśla znaczenie wartości rodzinnych. Na ulotkach i plakatach prezentują się w otoczeniu żony i dzieci. I dziennikarze mając zdjęcia takiej "głowy rodziny" z prostytutką bądź kochanką, a nawet informacje o romansie czy nieślubnym dziecku, zawsze je opublikują. I prawa nie złamią. To, że polityk pojawia się na zdjęciach ubrany w damską sukienkę, nie byłoby zapewne tak istotne. Ale większość mediów uznałaby to za wystarczająco nietypowe i interesujące dla czytelników zachowanie. I sama konkurencyjność mediów wymusiłaby publikację.
- W Polsce wzbudziło to pytanie o granicę prywatności polityków i tego, jak daleko media mogą wkraczać w ich życie. Część dziennikarzy uważała, że publikacja naruszała prywatność senatora. Inni twierdzili, że jest uzasadniona.
- Polityk, jeżeli uzna, że przekroczono granice jego prywatności, zawsze może odwołać się do sądu i dochodzić swoich praw. To zawsze jest bezpieczniejsze od jakiejkolwiek formy cenzury i ograniczania mediów. W Wielkiej Brytanii granice prywatności zostały w ostatnim czasie nieco doprecyzowane przez sądy, ale zmieniło się także podejście społeczeństwa do pewnych spraw. Dziś politycy nie muszą się np. ukrywać ze swoimi skłonnościami homoseksualnymi, co przed 20 laty byłoby skandalem. Media opublikowałyby jednak zdjęcia polityka z mężczyzną, jeżeli publicznie kreowałby się na szczęśliwego męża i ojca rodziny. Owszem, życie seksualne jest prywatną sprawą każdego człowieka. Nie jest jednak prywatną sprawą polityka to, w jakim świetle przedstawia się sam wyborcom. Nie są jego prywatną sprawą słabości, które mogą stać się powodem szantażu. Tu granicą bywa przekonanie samych czytelników, czy dziennikarze przekroczyli dopuszczalne granice.
- W jakim przypadku je przekraczają?
- Gdy są zbyt natarczywi, gdy przesadzają z wdzieraniem się w czyjeś życie prywatne, a nie ma do tego powodów, o których wspominałem. Zwłaszcza po śmierci księżnej Diany, kiedy w bardzo złym świetle przedstawiano rolę paparazzi, media stały się bardziej ostrożne. Dotyczy to jednak raczej przypadków prowokowania pewnych zdarzeń.
- Z czego bierze się tak duża siła mediów i szeroki zakres wolności słowa na Wyspach?
- Z dwóch kwestii: konkurencyjności rynku mediów i tradycji wolności słowa sięgającej XVII-XVIII wieku. Już wówczas media odnosiły się do polityków w dość bezkompromisowy sposób.
- Nie wzbudza to protestów? Głosów takich jak w Polsce, że do pewnych rzeczy dziennikarze, a nawet tabloidy nie powinny się posuwać?
- Podejście tabloidów do polityków jest szczególnie ostre, często być może zbyt ostre, ale w końcu mają one występować w imieniu i interesie czytelników, a nie polityków. Są zarówno dobre, jak i złe strony tak agresywnej postawy mediów i szerokich granic wolności słowa. Bywa, że ze względu na konkurencję, publikuje się materiały na podstawie nie do końca sprawdzonych źródeł. Ale podsumowując wszystkie za i przeciw, korzyści jest bez porównania więcej.
- O jakich korzyściach mówimy? O kontroli polityków?
- Przede wszystkim. Dziennikarze nie istnieją po to, by się przyjaźnić z politykami, ale żeby patrzeć im na ręce. Przecież brytyjscy politycy nie są inni niż ci we Włoszech czy Grecji. Nie są wcale uczciwsi, mniej skłonni do nieetycznych zachowań. Są jednak znacznie lepiej pilnowani przez media, dokładniej sprawdzani, prześwietlani. Wielu z nich nie zdecyduje się na pewne działania właśnie w obawie przed mediami i w efekcie - przed wyborcami. I to wpływa na jakość i poziom polityków i całej demokracji. Warto jednak pomyśleć, co przyniosłoby wprowadzenie ograniczeń dla mediów i większa swoboda dla polityków. Mam przeczucie, że koszta byłyby zbyt duże.
Andrew Sparrow
Szef korespondentów politycznych i komentator brytyjskiego dziennika "The Guardian" oraz "The Observer"