"Super Express": - Kiedy poznała pani Wisławę Szymborską?
Katarzyna Kolenda-Zaleska: - Pierwszy raz naprawdę twarzą w twarz spotkałam się z nią zaledwie cztery lata temu, na Sycylii. Pojechałam robić o niej reportaż i nie ukrywam, że byłam bardzo przejęta tym spotkaniem. Nawet przerażona. Pani Wisława bardzo szybko rozładowała moje emocje. Bez problemu likwidowała bariery, które istnieją między ludźmi, którzy pierwszy raz się poznają. Ten kontakt szybko przerodził się w coś cieplejszego i bardzo prywatnego.
- Robiła pani reportaż, zrobiła film "Chwilami życie bywa znośne". Dziennikarze wiedzą, że Szymborska stroniła od mediów. Stwierdziła nawet, że karą w piekle byłoby dla niej udzielanie wywiadów i podpisywanie książek...
- Rzeczywiście nie udzielała wywiadów. Zaledwie kilku, których nie dało się uniknąć ze względu na Nagrodę Nobla. To nie była poza, taka była jej natura. Uważała, że to, co ma do przekazania, publicznie wyraziła w swoich wierszach, a cała reszta nie jest istotna.
- Długo trzeba było zabiegać o jej zgodę na udział w filmie?
- Właśnie nie... Wszystko odbyło się jakoś mimochodem. Ja miałam szalone pomysły, jak zamknięcie muzeum bądź wylot do Limerick, a ona doceniała szalone pomysły.
- Jaka była jej reakcja na film?
- Nigdy nie obejrzała tego filmu.
- Dlaczego?
- To był jej świadomy wybór. Nie lubiła siebie na ekranie. Uważała to za rzecz błahą. Cieszę się jednak, że udało się zrobić film i zachować ją w pamięci taką, jaka była. Jako radosną osobę. Figlarną, skorą do żartów, spontaniczną. Szybko się zgodziła, że lecimy do miasta Limerick, bo od niego pochodzi ten gatunek. I pod tabliczką z tą nazwą czyta limeryk napisany na tę okazję. Chroniła jednak swoją prywatność i nigdy nie chciałam zbyt głęboko w to wchodzić. Przebywanie z nią nie było jednak tylko wygłupianiem się. Chciałam pełnego obrazu, pokazania zainteresowań literackich i naukowych.
- Pełny obraz to także złość, irytacja. Pamięta ją pani taką?
- Bywało, choć nigdy nie widziałam jej nieuprzejmej. Nie widziałam też, by była zdenerwowana na kogoś. Jeśli już, to nie dawała tego odczuć. Nie ukrywała jednak, że irytuje ją ludzkie wścibstwo. Byłam z nią na wielu spotkaniach. I kiedy ludzie napierali, czuła się osaczona. Reagowała nerwowo i uciekała z takich spotkań. I kiedy dłużej jej towarzyszyłam, wcale się temu nie dziwiłam.
- Wzrost zainteresowania po Nagrodzie Nobla to rzecz naturalna...
- Tak, ale w jej życiu ta nagroda niczego nie zmieniła. Ani zainteresowań, ani sposobu życia. To wobec niej zmieniło się podejście świata. Zmagała się z tym, musiała nauczyć się mówić "nie". I była tu kategoryczna. Wspierał ją w tym Michał Rusinek. Przecież gdyby chciała, to jej życie po Noblu zamieniłoby się w nieustanną celebrę, zaszczyty. Wypowiedzi na wszelkie możliwe tematy. Nie chciała tego.
- Po Noblu pojawiły się głosy, że jest wielu twórców godnych tej nagrody. Reagowała na to?
- Ona każdemu dałaby Nobla. Bardzo cieszyła się z Nobla Miłosza, z którym się przyjaźniła i doceniała jego poezję. Zawsze podkreślała też, że Nobla powinien dostać Kornel Filipowicz, prozaik i jej wieloletni partner. Jerzy Pilch mówił mi, że to było wielkim zawodem w tej jej miłości do niego...
- Wasze ostatnie spotkanie?
- Jesienią wpadłam do niej w Krakowie, na kawę, koniak i papierosa... Rozmawiałyśmy o moim nowym filmie, ale także o polityce. Unikała mówienia o niej publicznie, ale miała swoje zdanie.
Katarzyna Kolenda-Zaleska
Dziennikarka TVN, autorka filmu o Wisławie Szymborskiej