Katarzyna Duda: Zarabiając 2 zł na godzinę, nie czujesz się wygranym przemian

2019-04-23 5:00

Katarzyna Duda, autorka książki "Kiedyś tu było życie, teraz jest tylko bieda" o ofiarach transformacji ustrojowej w rozmowie z "Super Expressem".

„Super Express”: – Ilu ich jest?
Katarzyna Duda: – Szacunki są różne, ale mówimy o kilku milionach osób – robotników przemysłowych, którzy przegrali na przemianach ustrojowych. Stracili stabilne miejsca pracy i zostali skazani na biedę i wykluczenie.
– „Ofiary transformacji” – tak się o nich mówi. 30 lat od przełomu nadal można ich spotkać?
– Nie zniknęli nagle na śmietniku historii. Nadal są na rynku pracy. Nie jest więc tak, że transformacja ustrojowa i jej skutki powędrowały na karty podręczników do dziejów najnowszych. Wiele osób, o których piszę, kończyły szkoły zawodowe pod koniec lat 80., a nawet na początku lat 90., podpisując zobowiązania pracy w zakładzie, do którego ich szkoły były przypisane, a które gwarantowały im zatrudnienie. Nowy ustrój wypowiedział im jednak te umowy.
– 5 lat temu, kiedy świętowaliśmy 25-lecie przemian, dominowała narracja o „kraju bezprzykładnego sukcesu”. Bohaterowie pani książki inaczej patrzą na III RP.
– Jeden z moich bohaterów, kiedyś pracownik przemysłowy, dziś ochroniarz, wchodził w tamtą rocznicę przemian z pensją na poziomie 2 zł za godzinę. Ani wtedy, ani dziś ludzie, których spotkałam i których historie umieściłam w książce, nie podzielali optymizmu opowieści o III RP. Oni sami nie odczuli korzyści z tego, co się przez ostatnie 30 już lat udało.
– Można wręcz powiedzieć, że często ten sukces pisał się na złamanych życiorysach tych ludzi.
– Zdecydowanie. Forsowne zmiany, skok w kapitalizm odbywał się kosztem ich biografii. Masowo prywatyzowano ich miejsca zatrudnienia, likwidowano lub drastycznie ograniczano ich stanowiska pracy. Przemiany nie oszczędziły ani górników, ani hutników, ani pracowników fabryk samochodów i wielu innych zakładów przemysłowych. Najpierw więc zasilali armię bezrobotnych, a potem chwytali się wszelkich zawodów – najczęściej nisko płatnych, cieszących się niskim szacunkiem społecznym. Jeśli mieli akurat szczęście, żeby jakąkolwiek pracę wykonywać. Jej wcale tak dużo nie było.
– Prorocy tamtych czasów wzywali: bądźcie elastyczni, uczcie się nowej rzeczywistości, bierzcie sprawy w swoje ręce. Możliwości, by tych wezwań poszukać, były jednak znacząco ograniczone.
– Wielu moich bohaterów wskazywało przyczyny, dla których bardzo trudno im było odnaleźć się w rynku pracy w tamtych czasach. Nawet jeśli chcieli się przebranżowić, to bardzo często przeszkodą był ich wiek. Nieważne, co chcieli robić, to już sam fakt, że mieli około 40 lat, dla potencjalnych pracodawców byli za starzy.
– Jeden z bohaterów pani książki mówi: „Byłem za młody, by umrzeć, ale za stary by pracować”. A miał raptem 37 lat.
– Dość dobrze streszcza to dramat tych ludzi. Robotnicza przeszłość stała się dla nich obciążeniem. W nowej Polsce uważano, że takie osoby najszybciej zachorują, bo wcześniej pracowali w szkodliwych warunkach, więc staną się dla takiego pracodawcy obciążeniem. Pukając od drzwi do drzwi, spotykali się z odmową zatrudnienia.
– Pokutuje przekonanie, że ci, których pochłonęła fala przemian, są sami sobie winni – lenistwo czy „wyuczona bezradność” były kluczem do ich życiowej porażki. Z pani książki przebija zdecydowanie inny obraz.
– Wcale nie było tak, że usiedli z założonymi rękoma i obrazili się na III RP. Nie czekali, by ktokolwiek przyszedł im z pomocą. Sami aktywnie szukali pracy, starając się zdobyć jakiekolwiek środki na utrzymanie. A byli w niezwykle trudnej sytuacji. Po zwolnieniu nie stać ich było nawet na bilety komunikacji miejskiej, by jeździć po swoich miastach w poszukiwaniu pracodawcy, który zechce im dać zajęcie. Twierdzenie, że lenistwo zadecydowało o ich biedzie i wykluczeniu, jest bardzo wobec nich krzywdzące. To kierunek, w którym poszły przemiany, warunki, które im stworzono zadecydowały o ich losie, a nie „wyuczona bezradność”.
– Ich doświadczenia decydują też o ich wyborach politycznych. Pytała ich pani o to, na kogo głosują czy zamierzają zagłosować. I choć wielu nie jest typowymi wyborcami prawicy, sympatyzują z PiS.
– Rzeczywiście, wielu moich bohaterów, którzy dziś są ochroniarzami czy sprzątaczkami, docenia zmiany, które PiS wprowadził na rynku pracy. Dla nich to była prawdziwa dobra zmiana. Już samo wprowadzenie godzinowej stawki minimalnej oznaczało dla nich wzrost pensji nawet o 500 proc. Kiedy więc słyszę, że PiS kupuje głosy, a tacy ludzie jak moi bohaterowie sprzedają się aktualnie rządzących, coś się we mnie burzy – ci ludzie podejmują racjonalne wybory polityczne, stawiając na tych, którzy coś dla nich zrobili.
Rozmawiał Tomasz Walczak

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki