"Super Express": - Mamy w Polsce obsesję taniego państwa. Z przeprowadzanych przez OMS im. Lassalle'a badań wynika jednak, że ta obsesja realizuje się kosztem pracowników najniższego szczebla - personelu pomocniczego instytucji państwowych. Jak bardzo jest źle?
Katarzyna Duda: - Zbadaliśmy 64 instytucje publiczne - urzędy wojewódzkie i marszałkowskie, sądy okręgowe i uczelnie - które wynajmują zewnętrzne firmy do świadczenia usług pomocniczych, takich jak sprzątanie czy ochrona. Wyłania się z tego patologiczny obraz państwa, w którym jego instytucje prowadzą do psucia rynku pracy. 10 lat temu PiS zaczął, a PO kontynuowała szukanie oszczędności w usługach pomocniczych i znaleziono je. Zlikwidowano etaty osób w tych usługach pracujących i wypchnięto ich do firm zewnętrznych.
- Prywatyzacja usług w neoliberalnej narracji miała prowadzić do poprawy jakości usług. Bo w tej narracji prywatne znaczy lepsze.
- Tu właśnie widać wyraźnie różnicę między polską ideą taniego państwa a popularną na Zachodzie teorią nowego zarządzania publicznego. Tam rzeczywiście kierowano się ideą poprawy jakości usług i ich efektywnością. Uważano, że prywatne firmy lepiej te usługi wykonają, ponieważ będą się w tym zakresie specjalizować. Stosownie do oczekiwań przeznaczono na to odpowiednie środki. U nas chodziło wyłącznie o oszczędności.
- Państwo oszczędza, bo wynajmowane przez niego firmy swoich pracowników zatrudniają na śmieciówkach i skandalicznie niskich pensjach.
- Tak. W analizach poprzedzających wynajęcie firm zewnętrznych pojawiały się argumenty kosztów urlopów i chorobowego pracownika etatowego, na których można by oszczędzić. To przesądzało o zlecaniu usług pomocniczych na zewnątrz. Co więcej, koszty utrzymania pracownika w takich analizach zestawiano z kosztami eksploatacji maszyn! Nie ma więc mowy o niewiedzy instytucji nt. skutków swojej polityki kadrowej. Doskonale zdawały one sobie sprawę z tego, że warunki pracy na outsourcingowanych stanowiskach się pogorszą. Idea taniego państwa uderzyła więc w pracowników najniższego szczebla.
- I PiS, i PO w ostatniej kampanii wpisywały na sztandary hasło walki ze śmieciowym rynkiem pracy. Ale jednocześnie same tworzyły państwo, które taki model stosunków pracy utrwalał.
- Dokładnie tak. W trakcie badań rozmawiałam z prezesem jednej z firm ochroniarskich, który mówił, że chciałby zatrudniać swoich pracowników na umowach o pracę. Problem polega jednak na tym, że w przetargach na tego typu usługi głównym kryterium jest cena. Nie można wygrać tych przetargów, jeśli nie zatrudnia się na umowach śmieciowych i głodowych pensjach.
- W prawie o zamówieniach publicznych jest jednak klauzula społeczna, którą instytucja może zastosować, wymuszając na firmach, by pracowników do świadczenia na jej rzecz usług zatrudniać na etacie.
- Problem jest jednak taki, że instytucje państwa bardzo rzadko z niej korzystają. Nie jest bowiem ona obowiązkowa, ale opcjonalna. Rzadkość, z jaką jest ona stosowana, pokazuje, że instytucje po prostu nie chcą dać pieniędzy na umowy o pracę. Efekt tego taki, że budynki ZUS często ochraniają ludzie, którzy nigdy nie skorzystają ze świadczeń emerytalnych. Bywa bowiem, że w ramach cięcia kosztów od ich umów nie odprowadza się składek. A to wszystko dzięki polityce państwa. Trzeba to w końcu zmienić.