O urodzonym 27 czerwca 1899 r. w Zawadach koło Warszawy w rodzinie robotniczej Piotrze Śmietańskim – późniejszym kacie Mokotowa, mordercy m.in. rtm. Witolda Pileckiego – mamy trochę więcej informacji. Syn Władysława i Anny, młode lata spędził w dużej mierze na walce. Najpierw – podczas I wojny światowej – w armii niemieckiej. Następnie – co w świetle późniejszego zaangażowania może jednak szokować – w armii polskiej pokonującej w 1920 r. bolszewików.
W niepodległą II Rzeczpospolitą powojenny egzekutor z komunistycznej katowni przy ul. Rakowieckiej wszedł z czterema klasami szkoły podstawowej. Być może brak wiedzy i fachu w ręku – co oczywiście nie może usprawiedliwiać mordercy – pchnęło go w czerwone łapy komunistów. Prawdopodobne, że przy pomocy towarzyszy znalazł pracę jako hydraulik. Jednak kiedy związki z dotychczasowym towarzystwem okazały się niebezpieczne – za kontakty z tymi politycznymi, a często pospolitymi przestępcami wolne państwo polskie wtrącało np. do osławionej Berezy Kartuskiej – Śmietański odciął się od tej sowieckiej agentury. Praktyczniejsze były znajomości w Polskiej Partii Socjalistycznej. Wiadomo również, że założył rodzinę.
Nic nie wiemy o jego patriotycznej postawie podczas okupacji – ani walce w wojnie obronnej września 1939 r., ani przynależności do jakichkolwiek struktur niepodległościowych. Do niemieckiego więzienia na Pawiaku trafił na moment oskarżony o kradzież.
A ponieważ do komunistycznej, „równościowej” utopii było mu najbliżej, w 1943 r. wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej. Znamienny jest moment zatrudnienia się w stołecznej bezpiece (Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego): 17 stycznia 1945 r., czyli „wyzwolenie” Warszawy. Rok później trafił do Aresztu Śledczego Warszawa I, czyli komunistycznej (nigdy polskiej) katowni przy ul. Rakowieckiej 37.
Zaczynał jako wywiadowca (kapuś). Funkcja kata kryje się pod terminami: „do dyspozycji szefa” i „oficer do zleceń”. Był również „agentem zaopatrzenia” – chyba po to, aby urozmaicić sobie monotonną pracę. Za pozbawienie życia jednego więźnia dostawał tysiąc złotych, gdy pensja nauczycielska wynosiła wówczas 600 zł.
Jeszcze kilka lat temu nieznane były dalsze losy Śmietańskiego. Wobec braku jakichkolwiek informacji śledztwo przeciwko niemu zostało w 2004 r. umorzone. Dziś wiemy, że „służbę” zakończył w 1949 r., kiedy władze więzienia wysłały go na urlop wobec powikłań w przebiegu gruźlicy. Zmarł 23 lutego 1950 r. w sanatorium MBP w Korczakowie na Dolnym Śląsku, pochowany został na cmentarzu Bródnowskim w Warszawie. Takiego „szczęścia” nie miały ofiary kata z Mokotowa, wyrzucane do bezimiennych dołów śmierci.