- Hołownia schodzi ze sceny. Partia bez lidera, ale z kolejką chętnych do schedy
- Polska 2050 po wyborczej klęsce: kryzys tożsamości i walka o przetrwanie
- Kto chce zostać kapitanem tonącego okrętu? Petru, Mucha, Pełczyńska-Nałęcz na radarze
- Historia się powtarza – kolejna partia jednego lidera zmierza ku politycznej anihilacji
Hołownia zdejmuje mundur. Partia zostaje na placu boju
Szymon Hołownia nie chce być już szefem Polski 2050 Szymona Hołowni. Kiedy generał opuszcza posterunek swojego imienia, oficerowie zaczynają przebierać nogami, by go zastąpić. Chętnych, by dowodzić Polską 2050 zdaje się być dziś więcej niż chętnych, by bronić straconych pozycji politycznych. Czy warto umierać jeszcze za tę partię?
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, Paulina Henning-Klosa, Ryszard Petru, Paweł Śliz, Joanna Mucha a może Michał Kobosko – lista polityczek i polityków wymienianych jako potencjalni następcy Hołowni jest długa. I stanowi aż 20 proc. wszystkich członków klubu poselskiego Polski 2050. Funkcja szefa tej partii wygląda więc na najbardziej pożądaną posadę w Polsce. A na pewno jedną z najbardziej karkołomnych.
Sytuacja Polski 2050 doskonale wypełnia definicję kryzysu, którą stworzył Antonio Gramsci. Przekonywał mianowicie, że kryzys jest wtedy, kiedy stare umarło, a nowe nie może się jeszcze narodzić. W przypadku Polski 2050 stare oznacza model partii jako wehikułu politycznego jej założyciela Szymona Hołowni. Od początku była ona pomyślana jako zaplecze polityczne, które miało pracować na kandydaturę Hołowni w tegorocznych wyborach prezydenckich. Jak się w tej roli sprawdziło, przekonaliśmy się w maju, kiedy kandydat zajął dalekie piąte miejsce. Choć celem było zajęcie trzeciego miejsca i odegranie roli głównej siły politycznej po duopolu PO–PiS. Kiedy się to nie udało, Szymon Hołownia wpadł w polityczny kryzys tożsamości, ciągnąc w dół całą partię, aż w końcu postanowił ją porzucić.
Sieroty po liderze. Kto chce przejąć stery?
Nowe zaś, które nie może się narodzić, to partia okrzepła na tyle, by poradzić sobie w sytuacji osierocenia przez jej założyciela i lidera ją uosabiającego. I to nowe może nigdy nie nadejść. Nawet jeśli następca lub następczyni Hołowni ma ukryte talenta organizacyjne i polityczne. Dlaczego?
Przede wszystkim przeciw Polsce 2050 i syndykowi masy upadłościowej jest historia. Wszystkie partie budowane w XXI w. jako przybudówki do rozpoznawalnego i charyzmatycznego przywódcy szybko znikały ze sceny politycznej. Janusz Palikot, Paweł Kukiz, Ryszard Petru, Robert Biedroń zużywali się na tyle szybko, że ciągnęli na dno całe ugrupowania, którym patronowało ich ego. Powód był prosty: ich spoiwem nie był interes działaczy i grup społecznych, które chciały reprezentować, ale dopieszczanie miłości własnej ich liderów. Nikt oprócz Palikota, Kukiza, Petru i Biedronia na dłuższą metę nie potrzebował organizacji służącej ich samozadowoleniu. Ta sama diagnoza dotyczy Szymona Hołowni.
Polska 2050 cierpi też na problem większości nowych bytów politycznych – nie była w stanie zbudować struktur i zakorzenić się lokalnie. Tego typu ugrupowania tworzą się od góry – mają marszałka i grono generałów, ale przecież żadna armia nie może działać, kiedy ma więcej dowódców niż żołnierzy. W przypadku partii politycznych jest to tak samo prawdziwe. Co więcej, takie partie jak Polska 2050 nie tworzą się, by rozwiązywać jakiekolwiek problemy, których nie rozwiązują inne partie. Jedyny problem, jaki rozwiązują to niespełnienie, ambicje i żądzę władzy działaczy. W dojrzałym i w miarę stabilnym systemie politycznym, jaki mamy w Polsce to nie wystarczy, by uniknąć losu partii sezonowej.
Wszystko to sprawia, że Polska 2050 jest już na ścieżce do politycznej anihilacji i trudno spodziewać się, że zmiana przywództwa odwróci ten trend. Można więc zadać sobie pytanie, po co zostawać kapitanem tonącego okrętu. I dlaczego jest tylu chętnych do tej roli?
Dlatego warto iść na dno jako kapitan Polski 2050
Powód wydaje się prosty. I znów za wytłumaczenie służą nam losy niebyłych partii. One, owszem, znikają, ale ich politycy bardzo często rozchodzą się po bardziej stabilnych ugrupowaniach. Czasami nawet wprowadzają do nich dawny sztandar partyjny i współtworzą szerszą koalicję wyborczą a potem parlamentarną jako zwasalizowane ugrupowanie. I to liderzy umierających partii negocjują warunki kapitulacji. Ba! Negocjują swoje polityczne przetrwanie – formalnie równi swoim seniorom, wywalczają biorące miejsca na listach i trwają w polityce. Jak choćby Adam Szłapka. Kto dziś pamięta, że rzecznik rządu ciągle jest przewodniczącym Nowoczesnej, która już dawno temu oddała się w opiekę Platformie Obywatelskiej. Wielu z posłów tej partii, którzy walki o władzę w niej nie wygrali, od dawna jest już poza polityką.
I właśnie dlatego szefowanie Polsce 2050 ciągle jest atrakcyjną posadą. Może i partia umiera, ale to kto będzie nadzorował jej agonię, ma szansę na dobrych warunkach zmartwychwstać w Koalicji Obywatelskiej. Gra, przyznają Państwo, warta świeczki.