"Super Express": - Pan i pańskie otoczenie w MON, a także reforma profesjonalizacji jest często negatywnie oceniana przez byłych i obecnych wojskowych. Tylu konfliktów, awantur, dymisji i fali niezadowolenia nie mieliśmy chyba nigdy w ciągu minionych 20 lat.
Bogdan Klich: - W ciągu minionych 20 lat nie mieliśmy też w wojsku tak głębokich przemian w tak krótkim czasie. I zrozumiałe jest, że wywołują one zdecydowany opór. Na takiej reformie zyskuje armia, ale zarazem wielu ludzi traci. Nie ma w tej chwili w wojsku takiego obszaru, który reformy by omijały. Przejście do armii zawodowej zmienia wszystkie dziedziny i instytucje wojska. Jeszcze większych sporów spodziewam się na finiszu reformy dyslokacyjnej. Polega ona na tym, że likwidowana jest część jednostek, a cześć ulega wzmocnieniu. Wojsko znika z Oświęcimia czy Pruszcza Gdańskiego, wzmacniana jest np. brygada w Orzyszu i Giżycku. Ta kanonada przeciwko mnie będzie zatem jeszcze większa.
- Profesjonalizacja przeprowadzana jest w aurze cięć budżetowych. I pojawia się zarzut, że w takiej sytuacji ogranicza się do zawieszenia poboru.
- Uzawodowienie wsparte jest przez kilka innych niezbędnych zmian systemowych. Myślę tu o reformie systemu naboru, szkolenia, zakwaterowania i reformie rezerwy. To wszystko zostało już zrobione. Mogę dziś powiedzieć, że program uzawodowienia został domknięty wraz ze wspomnianymi reformami.
- W reformie uzawodowienia krytykowano brak nowego sposobu mobilizacji sił zbrojnych. Rezerwa 20 tysięcy ludzi, którą pan wyznaczył, może być niewystarczająca do zadań nakładanych na armię.
- 120 tysięcy żołnierzy służby czynnej i Narodowych Sił Rezerwowych to poziom optymalny dla Polski i zgodnie z naszymi planami będzie utrzymany do końca 2018 roku. Rezerwa aktywna, czyli NSR, ma liczyć do 20 tysięcy ludzi i już pierwszy miesiąc kompletowania pokazuje nadmiar kandydatów.
- Wojskowi twierdzą, że wojna to zbyt duży ciężar dla zaledwie 120 tysięcy.
- Dziś te obawy są zdecydowanie przesadzone. Wciąż dysponujemy kilkuset tysiącami mężczyzn, którzy przechodzili przeszkolenie wojskowe w czasie służby zasadniczej.
- Ale za pewien czas biologia zrobi swoje i ich zabraknie
- Wówczas byłych żołnierzy nowej rezerwy będzie już na tyle wielu, że problem się rozwiąże.
- Dziś w stutysięcznej armii na jednego zawodowego szeregowca przypada jeden oficer bądź podoficer. Zmiana tych proporcji będzie możliwa tylko przez masowe zwolnienia części kadry?
- To jest proces, który ma doprowadzić nas z końcem przyszłego roku do zmiany obecnych proporcji. Pozornie jest to prosta operacja likwidacji części etatów i tworzenia nowych. Ale przecież każdy etat musi być oglądany pod lupą. Kryją się za nim konkretne zadania podoficera bądź oficera. Pułkownik pułkownikowi nierówny. Czymś innym jest np. stanowisko w oddziale bojowym, a czymś innym w jednostce wsparcia. A poza tym odejście każdego żołnierza kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dlatego nastawiliśmy się w tym przypadku na ewolucję, a nie rewolucję.
- Zapowiada pan skończenie tej reformy przed czasem. Po co ten pospiech? Generał Skrzypczak zwrócił na łamach "Super Expressu" uwagę, że profesjonalizacja choćby we Francji trwa już 9. rok.
- To jest tylko kwestia woli politycznej. Rząd premiera Tuska taką determinację wykazał. W grudniu 2008 udało się zakończyć pobór powszechny, a w styczniu tego roku skompletowaliśmy 100 tys. żołnierzy zawodowych, osiągając docelową wielkość regularnej armii. Do tego wprowadziliśmy nowy, trzyletni model szkolenia wojska, co nie było łatwe. Mamy nową politykę zakwaterowania. I okazało się, że po 15 latach kłopotów problem zakwaterowania armii został definitywnie rozwiązany. W przeciwieństwie do moich krytyków, na każde słowo w tym wywiadzie mam pokrycie w liczbach i faktach.
- Przed rokiem dużo mówiło się o dozbrojeniu polskich żołnierzy. Obiecywano modernizację, mówiono o pakiecie afgańskim. Pańscy krytycy podkreślają, że nic z tego nie wyszło.
- Modernizacja techniczna równolegle uzupełnia profesjonalizację. Jest to jednak proces wolniejszy, bo znacznie droższy. MON przyjął w październiku 14 programów uzbrojenia, na które do 2018 roku przeznaczamy kwotę ponad 30 miliardów zł. To nie pozostało na papierze, to jest realizowane. Dokupujemy transportery Rosomak czy wyrzutnie Langusta. Przede wszystkim dozbrajamy naszych żołnierzy w Afganistanie. Do tej pory na uzbrojenie misji afgańskiej w ramach "pakietu" przeznaczyliśmy 1,2 miliarda złotych.
- To też zarzut, że skupiacie się niemal głównie na tej misji.
- Ale przecież po zakończeniu misji większość sprzętu trafi do jednostek w kraju.
- Zabrano panu z budżetu 2 mld zł. Oszczędności szukacie wszędzie. Jednocześnie rezygnujecie z tańszych misji pokojowych, przerzucając wojska do znacznie droż-szej misji w Afganistanie. Gdzie tu logika?
- Misja afgańska bądź iracka miały dla armii znacznie większe niż pozostałe misje ONZ. Doświadczenie tam zdobyte znacznie głębiej wpływa na przemiany w wojsku i jest bezcenne. I przyznam, że osobiście nie tęsknię za misjami, z których zrezygnowaliśmy.
Bogdan Klich
Minister obrony narodowej, polityk Platformy Obywatelskiej