Prof. Antoni Dudek: Kania podważył wersję Jaruzelskiego

2012-01-09 3:30

Czy zeznania byłego I sektretarza PZPR Stanisława Kani okażą się przełomowe w procesie autorów stanu wojennego?

"Super Express": - Podczas ostatniej rozprawy autorów stanu wojennego były sekretarz generalny PZPR Stanisław Kania jednoznacznie stwierdził, że nie było groźby interwencji radzieckiej. Czy to oświadczenie można uznać za przełomowe?

Prof. Antoni Dudek: - Wystąpienie Kani ma znaczenie z tego względu, że jest jak dotąd jedynym przykładem wyłamania się z pewnej zmowy milczenia ścisłego kierownictwa PRL, która dotyczyła stanu wojennego. Do tej pory wszyscy wspierali wizję historii promowaną przez generała Jaruzelskiego i Kania jest pierwszym, który z tego układu wystąpił. Do tej pory wybierał on raczej drogę milczenia i gdzieś między wierszami dawał do zrozumienia, że - mówiąc delikatnie - on tę sprawę widzi nieco inaczej. Teraz jednak zdecydował się postawić kropkę nad i, jednoznacznie odcinając się od Jaruzelskiego.

- Rodzi się pytanie: dlaczego? W co gra Kania? Jego oświadczenie wiązało się przecież również z prośbą o ułaskawienie, więc wygląda na to, że przede wszystkim stara się ratować własną skórę.

- Paradoksalnie ja doskonale rozumiem Kanię i jego irytację wynikającą z faktu, że prócz Kiszczaka i Eugenii Kempary - skądinąd absolutnie groteskowo tam posadzonej, bo w czasie stanu wojennego ona nie miała po prostu nic do gadania - jest jedynym oskarżonym w tym procesie. A pamiętajmy, że przestał być sekretarzem generalnym partii m.in. właśnie dlatego, że na stan wojenny nie miał zamiaru się zgodzić. Więc, choć naturalnie nie jest kryształową postacią, to akurat w procesie autorów stanu wojennego sądzony być nie powinien. Jasne, przed 1981 r., jako człowiek uwikłany w aparat bezpieczeństwa, firmował swoim nazwiskiem wiele naprawdę ohydnych czynów. Ale powtórzę - akurat w 1981 roku starał się zachować inaczej i wybrać inny wariant.

- Słowa Kani są kolejnym potwierdzeniem nieprawdziwości tezy o prawdopodobieństwie wkroczenia Sowietów do Polski. "Super Express" w specjalnym wydaniu na 30. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego opublikował m.in. tajny protokół spotkania KC KPZR, z którego jednoznacznie wynika, że Rosjanie nie chcieli wysyłać wojsk. Ale przecież tych dokumentów jest więcej.

- I jasno z nich wynika, że jesienią 1981 roku ZSRR po prostu - mówiąc kolokwialnie - odpuścił. Tę tezę potwierdza najdobitniej protokół, o którym pan wspomniał, ale są jeszcze inne świadczące o tym dokumenty, np. z 4 grudnia 1981 r., ze spotkania ministrów spraw obrony państw Układu Warszawskiego. Tam zastępca Jaruzelskiego, minister Śliwiński, żądał od pozostałych uczestników narady jednoznacznej uchwały mówiącej o groźbie interwencji wojskowej, co miało posłużyć polskim towarzyszom za propagandową podkładkę do wprowadzenia stanu wojennego. Jednak już wówczas, przy sprzeciwie Węgier i Rumunii, w ogóle nie doszło do przyjęcia tego komunikatu. Był to kolejny sygnał dla Warszawy, że żadne wojska Układu Warszawskiego do Polski nie wkroczą.

- Tak więc sprawa wydaje się tak samo jasna, jak i to, kto za stan wojenny odpowiada. Mamy jednak rok 2012 i dopiero teraz, po ponad trzech latach, proces jego autorów zmierza ku końcowi. Po pierwsze, dlaczego tak długo to trwało? Oraz dlaczego mogło się zacząć dopiero w roku 2008?

- Pamiętajmy, że w 1996 roku SLD zablokowało możliwość procesu przed Trybunałem Stanu. Dlatego dopiero w momencie powstania IPN można było w ogóle do tej sprawy wrócić, przy czym gdyby zdecydował on się na oskarżenie autorów stanu wojennego przed 2005, to całkiem możliwe, że byłby to wówczas jego ostatni gwóźdź do trumny i IPN zostałby zlikwidowany. Realnie więc stworzono akt oskarżenia w 2007, po czym nastąpił rok przerzucania go sobie jak gorący kartofel pomiędzy kolejnymi sądami i dopiero w 2008 roku szczęśliwie Sąd Okręgowy w Warszawie zdecydował się tą sprawą zająć.

- I od tego czasu minęły już ponad 3 lata...

- Kłania się polska procedura karna, która słynie przecież ze swojej przewlekłości. Dodatkowo sąd, bojąc się reakcji społecznej na wyrok, po prostu grał na czas. I tę grę wygrał, bo najważniejszy oskarżony, czyli generał Jaruzelski, 12 stycznia już tego wyroku nie usłyszy, bo został wyłączony z postępowania ze względu na stan zdrowia. Realnie spada więc znaczenie tego procesu, bo został jedynie Kiszczak jako prawdziwy winny.

- Jakiego więc spodziewa się pan wyroku w tej sprawie?

- Ze smutkiem muszę odpowiedzieć, że jakikolwiek wyrok by zapadł, to nie ma to najmniejszego znaczenia, bo to się po prostu nie skończy! Wynika to z tego, że jest to przecież dopiero pierwszy proces i potem istnieje wciąż cały szlak odwołań do wyższych instancji, powodujący jednocześnie, że wyrok nie będzie prawomocny. Realnie więc nikogo nie da się skazać, bo przy takim tempie prowadzenia procesu to będzie po prostu fizycznie niemożliwe. Ta sprawa jest po prostu jednym z koronnych przykładów nieudolności polskiego wymiaru sprawiedliwości i jest to niezwykle przygnębiające.

Prof. Antoni Dudek

Historyk, IPN