"Super Express": - Nie ustaje dyskusja wokół Kamila Durczoka i tego, co napisał o nim tygodnik "Wprost". Przeczytał pan artykuł i pomyślał pan sobie, że jest winny czy też "Wprost" robi wokół niego straszne rzeczy?
Jan Pospieszalski: - Kamil Durczok nie jest bohaterem mojej bajki. I w jego przypadku przychodzi mi na myśl przysłowie "nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka". Kamil Durczok jako dziennikarz sam uczestniczył w haniebnych operacjach medialnych, które bardzo często były wyssane z palca...
- Na przykład?
- Choćby kwestia dochodzenia prawdy o katastrofie smoleńskiej i tutaj podam dwa przykłady. Stacja TVN informowała o rzekomych słowach pilota: "jak nie wyląduję, to mnie zabiją". Donosiła też o kłótni generała Błasika i pilota Protasiuka przed startem samolotu. Te wszystkie rzeczy działy się wtedy, gdy Durczok był szefem "Faktów" TVN. Dziś gdy już wiemy, że nic takiego nie miało miejsca, Durczokowi nie spadł włos z głowy. Nie został z tego rozliczony ani pociągnięty do odpowiedzialności.
- Odczuwa pan schadenfreude?
- Dzisiaj Kamil Durczok stał się ofiarą podobnej operacji. O doniesieniach tygodnika "Wprost" mogę tylko tyle powiedzieć, że komuś zależało na tym, a pojawiły się one właśnie teraz. Durczok zachowuje się dziwnie, pojawia się kwestia białego proszku czy obciążających go zdjęć znalezionych w mieszkaniu, w którym on właściwie nie mieszka. Takie rzeczy można podrzucić każdemu i wiarygodność tego rodzaju obciążeń jest bardzo wątpliwa.
- Czyli zachwycony pan nie jest.
- Żywienie się takimi sensacjami mającymi obciążać Durczoka jest analogiczną sytuacją do tej, którą kiedyś realizował sam pan Durczok. Ciekawe jest też to, że środowisko, które jest wielkim admiratorem i orędownikiem wprowadzenia konwencji Rady Europy dotyczącej zapobiegania i przeciwdziałania przemocy wobec kobiet, dziś nagle nabrało wody w usta. I nie jest w stanie skłonić dziewczyn, które rzekomo były molestowane, żeby stały się bohaterkami, w obronie których wystąpią środowiska najgłośniej zabiegające o wprowadzenie tej konwencji!
- Teksty "Wprost" to tak naprawdę poważne oskarżenia pod aresem Kamila Durczoka. Najpierw był jednak tekst sugerujący, że jakiś dziennikarz dopuścił się molestowania seksualnego, a później uderzenie po nazwisku, ale już bez tego zarzutu. Były za to biały proszek i pornografia. Jak pan to odebrał?
- Moim zdaniem jest to operacja, której wszystkich sprężyn nie znamy. Według mojej wiedzy o biografii pana Latkowskiego jest on za dużym cwaniakiem, by dać się w coś takiego wkręcić. Czyli uczestniczy w tym świadomie.
- Dostrzega pan jakiś cel tej operacji?
- Uchylam się od dywagacji na ten temat. Muszę jednak przyznać, że ta historia sama w sobie ma wszystkie elementy, żeby zrobić z niej wielką publiczną sensację. Bohaterem jest przecież człowiek rozpoznawalny, a jednym z wątków jest element seksualny. Całość podawana jest w odcinkach, z różnymi aspektami, co stopniuje napięcie i dodaje jej pewnej tajemniczości. Mamy więc takie teatrum dla gawiedzi, które bardzo dobrze spełnia swoje zadanie. Do debaty publicznej wrzucono coś, co ma wszystkie elementy opery mydlanej. I ta narracja zajmie nam, jak sądzę, jeszcze kilka tygodni. Polacy będą mieli czym żyć.
Zobacz: Policja w sprawie Durczoka: "Latkowski dzwonił podniecony. Mówił, że znalazł narkotyki..."
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail