Hans-Olaf Henkel: - Po pierwsze, chciałbym zostać dobrze zrozumiany. W książce "Niemcy na kozetkę", pisanej wspólnie z Joachimem Starbattym, nie skupiamy się wyłącznie na krytyce Angeli Merkel, są kwestie, za które ją należy pochwalić, i o tym piszemy. Chodzi tu przede wszystkim o stosunek do praw człowieka - nie było wcześniej kanclerza RFN, który tak bardzo upominałby się o ich ochronę. Po drugie, realna i trzeźwa ocena Władimira Putina. Pani kanclerz miała odwagę go zdecydowanie skrytykować np. za działania na Ukrainie. Pozytywnie wyróżnia ją to na tle poprzednika, który Putina nazywał demokratą, a dziś jest przez niego sowicie wynagradzany.
- No dobrze, ale pomijając te kwestie, kanclerz panowie krytykują. Za co konkretnie?
- Kanclerz Angela Merkel chce na przykład za wszelką cenę ratować walutę euro, która jest nie do uratowania. Angela Merkel na siłę chce sprowadzić do Niemiec setki tysięcy uchodźców, licząc, że podzieli ich liczbę na poszczególne kraje członkowskie. W ten sposób szkodzi Europie, Niemcom, ale też samym uchodźcom.
- Wspominacie też panowie o "syndromie pomocnika", który pojawia się w Niemczech. Na czym on polega i czy bardziej dotyczy elit, czy całego społeczeństwa niemieckiego?
- Wydaje się, że dotyczy on całych elit i dużej części społeczeństwa. Niemcy cierpią na traumę odpowiedzialności za drugą wojnę światową. Czują, że skoro zawinili w czasie drugiej wojny światowej, to dziś muszą pomagać wszystkim. Zdaniem Angeli Merkel Niemcy powinny stać się "supermocarstwem" w dziedzinie ochrony praw człowieka. Ratować uchodźców, wspólną walutę itd. Problem w tym, że nie służy to Niemcom.
- W kwestii wyrzutów sumienia bym polemizował. Ostatnie wydarzenia, na przykład kontrowersyjny i krytykowany w Polsce film "Nasze matki, nasi ojcowie", jednak w jakiejś mierze służą postawom rewizjonistycznym, zakłamywaniu historii, rozmywaniu niemieckiej odpowiedzialności.
- Rozumiem, że w Polsce jest nurt publicystyczny straszący tym, że Niemcy rzekomo zapomnieli o odpowiedzialności za okropności drugiej wojny światowej. Zapewniam, że tak nie jest. Zarówno elity, jak i społeczeństwo niemieckie są w pełni świadome, że to Niemcy ponoszą wyłączną odpowiedzialność za drugą wojnę światową. Również film, którego tytuł pan przytoczył, choć zawiera elementy antypolskie i bzdurne, nie zakłamuje rzeczywistości w kwestii odpowiedzialności Niemiec za drugą wojnę. Nie ma w RFN ani jednej liczącej się partii politycznej, żadnego medium czy poważnego polityka bądź publicysty, który twierdziłby, że jest inaczej. Co więcej - uważam, że to poczucie winy jest aż zbyt rozbudowane i wynikają z niego niekorzystne działania kanclerz Merkel w kwestii na przykład uchodźców. Właśnie dlatego stawiamy tezę, że Niemcy powinny trafić na kozetkę u dobrego psychoanalityka.
- Siłą rzeczy przechodzimy do tematu polskiego. W książce piszecie o zmianie władzy w Polsce, objęciu rządów przez ekipę Beaty Szydło. Podkreślacie mocno, że nowy rząd nie jest zwolennikiem Stanów Zjednoczonych Europy i to wywołało szok. Skąd on się wziął?
- Może najpierw skupmy się na samej idei europejskiego państwa. O ile jestem gorącym zwolennikiem Unii Europejskiej jako wielkiego wspólnego rynku, o tyle zdecydowanie sprzeciwiam się budowie stanów zjednoczonych Europy. Zwolennicy tej koncepcji budowy superpaństwa chcą wymazać różnorodność kulturową naszego kontynentu. Był już Związek Radziecki, a po jego rozpadzie mamy różnorodność państw - są niepodległe Ukraina, Litwa, Estonia, Gruzja, Mołdawia itd. Tej różnorodności nie należy niszczyć. A nowy moloch europejski byłby właśnie drugim Związkiem Radzieckim. Oczywiście nie znaczy to, że elity w Brukseli to dyktatorzy w stylu Berii czy Chruszczowa. Ale chodzi o samą ideę tworzenia superpaństwa. Powiem tak - nigdy nie widziałem europejskiej reprezentacji piłkarskiej, są za to dobre reprezentacje Niemiec, Anglii, Włoch, czy Polski. Nigdy nie jadłem w restauracji europejskiej - natomiast bywałem w serwujących kuchnię polską, hiszpańską czy włoską. I tego należy się trzymać.
- A szok po przejęciu władzy przez PiS, a wcześniej wygranej prezydenta Andrzeja Dudy z Bronisławem Komorowskim?
- Ja nie przeżyłem żadnego szoku. Andrzeja Dudę znałem już wcześniej, wspólnie pracowaliśmy w Parlamencie Europejskim, należymy do frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Bardzo go cenię i cieszę się, że został prezydentem waszego kraju. Jeśli ktoś przeżył szok, to zwolennicy europejskiego superpaństwa.
- Rząd PiS jest jednak bardzo źle oceniany w Brukseli. Odbyły się debaty w Parlamencie Europejskim poświęcone sytuacji naszego kraju, rzekomym zagrożeniom dla demokracji. Jak ocenia pan zmiany, które zaszły w Polsce?
- Ci, którzy mieli czelność atakować Polskę, sami są zwolennikami idei superpaństwa. Myślę, że Jarosław Kaczyński bardzo trzeźwo ocenia sytuację, tak jak przez lata umiał analizować to, co dzieje się na Wschodzie, także widzi, co dzieje się w Brukseli, jakim zagrożeniem dla Europy w ogóle jest idea superpaństwa, stanów zjednoczonych Europy. Jej zwolennicy siłą rzeczy nie są zadowoleni ze zmian trwających w Polsce.
- Ale skoro o krytykach - szykują się bardzo poważne zmiany na niemieckiej scenie politycznej. Prezydentem ma zostać dotychczasowy szef MSZ Frank-Walter Steinmeier, a szefem MSZ ma zostać Martin Schulz, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, jeden z najbardziej zagorzałych przeciwników polskiego rządu. Jak wpłynie to na relacje niemiecko-polskie?
- Są tu dwie informacje dobre, i dwie złe. Pierwsza dobra - Steinmeier przestanie być szefem MSZ. A więc na czele niemieckiej dyplomacji nie będzie już stał człowiek, który zamiast patrzeć na zagrożenie realne - ze strony Putina, krytykował rzekomą agresywną politykę Stanów Zjednoczonych. Zła wiadomość jest taka, że człowiek ten będzie teraz prezydentem Niemiec. Dobra informacja - Martin Schulz przestanie wreszcie szkodzić jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Niestety, jest przymierzany do roli szefa niemieckiej dyplomacji. To by była zła nominacja.
- A czy ten zły trend, o którym pan wspomniał, w Europie jest w ogóle do odwrócenia?
- Myślę, że zdecydowanie tak. Brexit, czyli wyjście Wielkiej Brytanii z UE, jest bardzo negatywnym zdarzeniem zarówno dla Unii Europejskiej, jak i Niemiec czy nawet Polski. Ma też jednak jeden plus - może się okazać sygnałem alarmowym, który uświadomi elitom europejskim, że nie tędy droga, że rację w sporze o kształt Unii Europejskiej mają zwolennicy wspólnoty państw narodowych Victor Orbán czy Jarosław Kaczyński.
- Szokiem dla europejskich elit był wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Pan podziela obawy czy raczej ma nadzieje związane z tą prezydenturą?
- Przyznam, że jeśli chodzi o Donalda Trumpa, mam masę obaw. Z różnych względów. Bardzo nie podoba mi się jego język - w stosunku do mniejszości czy kobiet. Wątpliwości budzi też jego postawa moralna i system wartości. Tym, którzy cenią jego działalność biznesową, chciałbym natomiast powiedzieć jedno: zupełnie nie zgadzam się z opinią, że Trump jest jakimś wybitnie uzdolnionym przedsiębiorcą. Trzeba zauważyć, że fortuny dorobił się na budowie domów, a to nie jest działalność, która wymaga rozumienia aspektów międzynarodowego przepływu kapitału. Budynków się nie importuje. I wreszcie wątpliwości budzą niektóre jego łagodne wypowiedzi na temat Władimira Putin. Prezydentura Trumpa to dziś ogromna niewiadoma.