W poniedziałek odbyła się rozprawa kończąca proces karny Sławomira Nowaka, byłego ministra transportu w rządzie Donalda Tuska. Chodzi o tzw. aferę zegarkową. Nowak w swoich oświadczeniach majątkowych z lat 2011-2013 nie wykazał, że posiada cenny zegarek. Niby nic złego nosić zegarek na ręce, no chyba, że zegarek jest wart najmniej 10 tys. złotych, czyli tyle na ile wyceniono zegarek Nowaka. Dla zwykłego Kowalskiego taki zegarek byłby prawdziwym majątkiem, o którym na pewno by nie zapomniał, ale jak się okazało dla Nowaka to mały pikuś!
Zegarek to tylko prezent urodzinowy
Polityk tłumaczył się w sądzie, że jest Bogu ducha winien i nic a nic nie wiedział o tym, że rzeczy osobiste też trzeba wpisywać w oświadczeniach majątkowych. Nowaka broniły też żona i matka, które oświadczyły, że zegarek był spóźnionym prezentem urodzinowym. Po drugie, Nowak ponoć nic nie ukrywał, bo zegarek dumnie nosił na ręku, a nie chował l po kieszeniech.
Z paragonu sklepowego wynikało, że zegarek kosztował 20,5 tys., a to tylko dlatego, że Nowak był stałym klientem sklepu, cena katalogowa zegarka to niemal 30 tys.! Sprawą zegarka jeszcze w 2012 roku interesował się „Super Express”, który pytał polityka o tę cenną ozdobę na ręku. Jednak odpowiedzi się nie doczekaliśmy.
Zobacz: Sławomira Nowaka w sądzie broniła mamusia! "Zegarek był spóźnionym prezentem na jego 35. urodziny"
W poniedziałek na sprawie kończącej proces swoje ostatnie słowo powiedział Sławomir Nowak. Sam prokurator zażądał 20 tysięcy złotych kary grzywny dla Nowaka za złożenie fałszywych oświadczeń majątkowych.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail