„Super Express”: – Ciężko trafić do gabinetu prezesa TVP. Strażnik, bramka, spacer, winda, później kolejna bramka, znów spacer, kolejna winda... Spodziewa się pan zamachu?
Juliusz Braun: – Cóż, konstrukcja nowego gmachu TVP nie jest moim pomysłem i nie obciąża mnie jako prezesa.
– Przejdźmy zatem do pańskich pomysłów. Chyba bałbym się być pańskim podwładnym.
– A to dlaczego?
– Opublikowali państwo comiesięczne zestawienie czasu antenowego wszystkich partii politycznych i rządu. Dzwonię do TVP w tej sprawie i pierwszy raz czułem tak paniczny strach przed własnymi słowami ze strony poważnych ludzi, piastujących kierownicze stanowiska!
– Może dzwonił pan do niewłaściwych osób. Mamy zasadę, że określone osoby odpowiadają na określone pytania, więc ktoś mógł nie poczuć się kompetentny.
– Ta panika powtórzyła się u kilku osób, aż na końcu trafiłem do pana.
– W wielkiej instytucji, jak TVP, powinni się wypowiadać ci, którzy są za dane sprawy odpowiedzialni.
– Pan jest odpowiedzialny w sumie za wszystko. Ale może po doświadczeniach z KRRiT i czasów afery Rywina uznał pan, że łagodne podejście się nie sprawdziło? Może trzyma pan podwładnych krótko i boją się pisnąć?
– Inny jest charakter kierowania KRRiT niż korporacją medialną. Tu wszelkie decyzje mają bezpośredni wymiar finansowy i programowy. Na pewno nie zachowuję się więc identycznie. Ale wciąż mam opinię raczej łagodnego człowieka.
– W innych korporacjach medialnych, jak Polsat bądź TVN, ludzie na stanowiskach nie boją się pytań ze strony dziennikarzy. Nigdy nie czułem śladu takiej paniki, jak w TVP. Może panuje jednak jakaś dyktatura Brauna?
– (śmiech) Nie, no nie ma żadnego terroru ani dyktatury. Widocznie z powodu mojej krótkiej nieobecności coś nie zadziałało jak należy.
– Za czasów prezesa Wildsteina i Urbańskiego wyglądało to jednak lepiej. Różne ważne postaci nie bały się wypowiadać...
– Trudno będzie panu przekonać mnie, że wówczas było lepiej. Za moich rządów informacje, które państwo otrzymujecie, są ścisłe i konkretne.
– Może właśnie w tym problem? Może pańscy podwładni przestraszyli się właśnie konkretu, a więc wyniku swojej pracy? Okazało się przecież, że w lipcu politykom i ministrom Platformy poświęcono 28 godzin czasu antenowego, a Prawu i Sprawiedliwości tylko 10.
– Tych danych w lipcu nie da się bronić i wskazują, że ta proporcja nie była prawidłowa. To wymaga korekty. Zadając sobie pytanie, dlaczego do tego doszło, muszę jednak uznać, że nie było tu celowego działania na rzecz PO. Premier, szef dyplomacji, marszałkowie wielokrotnie zabierali głos w związku
z inauguracją polskiej prezydencji w UE, minister spraw zagranicznych wypowiadał się w sprawie Libii, odbywały się konferencje prasowe, no i to nabijało minuty. Podobnie będzie we wrześniu podczas Kongresu Kultury we Wrocławiu, bo przecież będzie się wypowiadał minister kultury, będą też konferencje ministrów UE z udziałem członków polskiego rządu. Dopilnujemy jednak, żeby ta naturalna przewaga rządu nie była nadmierna i poprawimy sposób prezentacji, by było wyraźnie widać, które wypowiedzi członków PO i PSL są związane z wykonywaniem obowiązków przez ministrów. Choć nie damy się zwariować, bo musielibyśmy wliczać do czasu partii np. fragmenty serialu „Plebania”.
– A to dlaczego?
– Bo jedną z głównych ról gra w nim kandydatka PiS do Senatu, pani Katarzyna Łaniewska. A to byłoby kuriozum.
– Mówi pan, że w lipcu proporcja była nieprawidłowa. To był skok PO i jej ministrów o 2 godziny. Wcześniej było 26 godzin PO do 10 godzin PiS. To było właściwe?
– Za prawidłowe uznałbym proporcje w przybliżeniu po jednej trzeciej dla rządu, polityków koalicji i polityków opozycji.
– Zerknąłem na zestawienia z kilku poprzednich lat. I wyłączając ten lipiec z dominacją PO, proporcje były podobne jak za pańskich rządów. Ale poprzedni prezesi byli w tej sytuacji szalenie krytykowani za stronniczość, sprzyjanie PiS...
– Nie chcę się wypowiadać na temat poprzednich prezesów, ale to nie zawsze jest kwestia czasu na antenie. Bardzo łatwo doprowadzić do wynaturzeń. Oprócz czasu jest kontekst. Można kogoś pokazać w negatywnym świetle i choć jest na ekranie, to wolałby zapewne być pominięty...
– Zauważył pan już to, z czego słyną ponoć pracownicy TVP? Tę umiejętność wyczucia komu z nowych władz należy się przypodobać, kogo z polityków podpromować...
– Obserwuję TVP na tyle długo, że niestety muszę potwierdzić istnienie tych tendencji. I nie odeszło to jak nożem uciął wraz z moim przyjściem. Jako prezes staram się być na to wyczulony i nie dawać sygnałów o swoich sympatiach i antypatiach.
– Po co komu sygnały? Nie jest pan anonimowy i pańskie sympatie są znane.
– Zapewne, ale chciałbym, żeby nie traktowano ich jak drogowskazu.
– Pańscy poprzednicy wspominali gabinet prezesa TVP jako miejsce, pod którym ustawiał się zawsze ogonek lizusów i donosicieli.
– Starałem się nie dopuścić do formowania takiego ogonka.
– Pamięta pan, kogo musiał spod drzwi przeganiać?
– Nie pamiętam takich sytuacji, ale rzeczywiście bywały też „zbiegi okoliczności”. Osoby, które dziwnym trafem, kiedy wchodziłem do gabinetu, akurat przechodziły korytarzem, by mnie spotkać. Później znów przechodziły, kiedy gabinet opuszczałem. Czasami trzeba umieć szybko przejść korytarzem (śmiech).
– Wymieni pan najaktywniejszych spacerowiczów?
– Oczywiście nie, ale mam wrażenie, że ucinałem takie sytuacje dość skutecznie.
– Jak wielu ludzi zwolnił pan od objęcia funkcji prezesa?
– Na szczeblu kierowniczym nie było zbyt wielu zmian...
– Prawicowi publicyści podkreślają, że trochę nazwisk by zebrali.
– Bez przesady. Na początku potwierdziłem tylko zwolnienie pana Stanisława Janeckiego. Powiedział, że odchodzi stąd z ulgą, więc w sumie, po co miał się męczyć?
– Szeregowi dziennikarze też odchodzili z ulgą?
– Wiem, że ostatnio pojawiła się sprawa redaktora Bazaka...
– Którego zwolniono ponoć za nieprzychylne wobec PO i premiera komentarze w „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”.
– No nie! Z tego, co wiem, pan Bazak został zwolniony, gdyż aktywnie krytykował instytucję, w której jest zatrudniony. W dodatku wykorzystując informacje wewnętrzne. Nie mam nic przeciwko wolności słowa, ale gdyby pan publikował np. w „Rzeczpospoliej” teksty o niegodziwości szefów „Super Expressu”, to nie spodziewałby się pan awansów.
– Z perspektywy kilku miesięcy żałuje pan jakiejś decyzji?
– Byłbym zadufany w sobie, gdybym powiedział, że nie. Nie były to decyzje kluczowe.
– A odwołanie Krzysztofa Koehlera z TVP Kultura? Nie ma pan wrażenia, że on uratował ten kanał i tak dumnie deklarowaną „misję”?
– Dziś istotnie przeprowadziłbym tę zmianę inaczej. Decyzję należało lepiej przygotować, ale zmiana była słuszna. I zmiany w TVP Kultura to potwierdzą. Wiele osób, które bardzo mnie krytykowały za Koehlera, po kilku rozmowach patrzy już na to spokojniej. TVP Kultura przetrwała najtrudniejszy okres, ale z ogromnymi stratami. I pan Koehler był już chyba zmęczony tymi trudami. Nie miał nowej wizji na nowe czasy.
– Skoro o personaliach, nie mogę pominąć pytania „co z tym Pospieszalskim”? Można się już pogubić...
– Redaktor Pospieszalski będzie miał nowy program, zapewne w październiku.
– To prawda, że nie dacie mu prowadzić debat w studiu?
– Takie zmiany formuły nie są niczym dziwnym. Rzeczywiście, ma to być program z elementem reporterskim.
– Może pana zaskoczyć i poczuć się jak w domu. W „Solidarnych 2010” też był element reporterski.
– Zobaczymy. Podchodzę do tego z dobrą wolą i liczę na lojalność.
– Pomijając czas antenowy, uznałby pan, że udało się panu zbudować zrównoważoną w poglądach telewizję publiczną?
– Nie chcę dzielić programów i ludzi według barw politycznych. Ale Jacka Żakowskiego równoważy u mnie choćby Michał Karnowski. I nie widzę tu stronniczości.
– Kogo będzie równoważył w TVP Nergal, wokalista zespołu Behemoth? Transmisję z niedzielnej mszy świętej?
– Z formalnego punktu widzenia, on jest zatrudniony przez producenta, a nie TVP...
– Tak, ale praktycznie za pieniądze nadawcy publicznego, w roli gwiazdy TVP. Nie przeszkadza panu w tej roli facet, który podarł Biblię na koncercie? Szczerze, nie widzę szans, by uniknął pan krytyki za tę decyzję.
– W programie, który widzowie dopiero zobaczą, pan Darski reprezentuje wyłącznie pewien nurt muzyki. Jest postacią rozpoznawalną w europejskim środowisku muzycznym. W umowie z producentem wyraźnie podkreślono, że zajmuje się muzyką.
– Impreza, na której podarł Biblię, też była koncertem muzycznym...
– I zdaję sobie sprawę z ryzyka. Mam nadzieję, że ta ryzykowna decyzja nie przyniesie szkody.
– A panu osobiście nie przyniesie szkody emisja Teatru Telewizji „Dolina nicości”? Premiera we wrześniu, w ogniu kampanii. To nie spodoba się PO ani „Wyborczej”...
– To jedna z decyzji podjętych przez moich poprzedników. Wycofanie gotowego spektaklu byłoby z różnych względów niedopuszczalne. Tych, którzy będą oceniać premiery wyprodukowanych już spektakli, proszę o pamiętanie, że powstały pod kierownictwem innych osób. Jak okażą się sukcesem, też nie będę brał na siebie zasług. W przypadku Teatru TVP chciałbym jednak czegoś innego. To ma być teatr artystyczny, a nie teatr faktu. Wielka literatura dramatyczna, wielcy aktorzy. Pierwsza taka premiera będzie już 17 października: pierwszy raz od 50 lat spektakl emitowany ze studia na żywo, z udziałem publiczności. Wkrótce poinformujemy, co to będzie.
Juliusz Braun
prezes TVP, były szef KRRiT