Józef Oleksy: Napieralski obiecał mi Brukselę

2011-08-20 4:30

- Wyeliminowano mnie ze startu na Mazowszu. W Europie czuję się bardziej spełniony niż w Polsce - wyznaje "Super Expressowi" Józef Oleksy.

"Super Express": - Dlaczego Grzegorz Napieralski nie dał panu "jedynki" w Siedlcach?

Józef Oleksy: - Nie wiem, choć pytałem go o to. Odpowiedzi były dla mnie niesatysfakcjonujące. Jego decyzja jest dla mnie niezrozumiała, zważywszy, ile dobrych słów wypowiadał o byłych premierach. Ale widocznie przyjął taką formułkę: "Zaproponowałem Oleksemu pierwsze miejsce w okręgu, nie przyjął go, to jego strata".

- Czuje się pan obrażony?

- Nie, ale czuję się trochę tak, jakby mnie próbowano gdzieś na siłę upchnąć, byle załatwić sprawę. Wyeliminowano mnie ze startu na Mazowszu, z którym byłem przez lata związany. Chciałbym mieć wpływ na wizerunek partii, ale nie chcę kandydować za wszelką cenę. Zresztą nie widzę, by w części grona partyjnego komukolwiek zależało na porządnym załatwieniu sprawy mojej kandydatury. W opinii niektórych jest ona raczej obciążeniem wizerunku partii niż wzmocnieniem.

- Dlaczego obciążeniem?

- Niektórzy uważają, że start obu byłych "postkomunistycznych" premierów - mnie i Leszka Millera - obciąża wizerunek lewicy. Ja tego tak nie czuję. Jeżdżąc po Polsce, widzę, że raczej przysparzam Sojuszowi sympatii.

- A może ktoś "życzliwy" przypomniał Napieralskiemu np. aferę Olina?

- To byłoby wręcz nieuczciwe i świadczyłoby o niedojrzałości i schizofrenii w partii. Wówczas, gdy byłem bezpardonowo atakowany, elita Sojuszu nie wstawiła się za swym liderem, nie umiała się zachować. Sojusz nigdy też nie rozprawił się z tą największą prowokacją polityczną III RP. Żal o to pozostanie we mnie na zawsze. Zwłaszcza że liderzy SLD na wyścigi biegali na przyjęcia do Lecha Wałęsy.

- Opinia publiczna wciąż jednak pamięta taśmy Gudzowatego pełne krytycznych opinii pana o niektórych kolegach z lewicy.

- To była zwykła podłość ze strony nikczemnego Gudzowatego, który w swoim domu nagrywał naszą prywatną rozmowę. Znamienne, że została ona opracowana i udostępniona mediom przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego aż 7 miesięcy po fakcie. Nie wzbudziło to żadnych protestów ze strony SLD, choć był to kolejny wkład służb specjalnych w afery publiczne. Do dziś szokuje mnie, że po tej podłości Gudzowatego wysocy przedstawiciele SLD utrzymują z nim zażyłe stosunki.

- A może nie otrzymał pan "jedynki" na Mazowszu, bo za mało pan walczył? Kalisz i Piekarska tak łatwo się nie poddali i swoje osiągnęli.

- To prawda, nie walczyłem. Nie chcę być zarozumiały, ale mam poczucie godności kogoś, kto był pierwszym lewicowym premierem i pierwszym lewicowym marszałkiem Sejmu w demokratycznej Polsce. Z powodu mojej przeszłości, a czasem także i własnych potknięć, byłem w tych latach brutalnie atakowany. Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że najbardziej atakowanym politykiem III RP. Znosiłem to wszystko również w imię lewicy, która nie bez trudu szukała dla siebie miejsca w nowej Polsce. Myślałem, że partia to pamięta. Dlatego nie walczyłem o tę "jedynkę". Nie żaliłem się, nie grymasiłem.

- Dziś to poczucie osamotnienia wróciło?

- W pewnym sensie tak. Po powrocie do SLD zachowywałem się elegancko, byłem sympatyczny, gotowy do aktywnego uczestnictwa w życiu partii. I ze zdziwieniem stwierdziłem, że zanikają tam osobiste więzi. Czasem czułem się niepotrzebny. Cóż, człowiek uczy się całe życie. Jest jedno pytanie, którego nigdy nie chciałbym sobie zadać: "A może nie było warto?".

- To czym pan się będzie teraz zajmował?

- Mam kilka własnych projektów do zrealizowania. Zawsze interesowała mnie Europa. Tam czuję się bardziej spełniony niż w Polsce. Mam nadzieję, że Grzegorz Napieralski podtrzyma swoje "zobowiązanie" wobec mnie odnośnie startu z Warszawy do Parlamentu Europejskiego.

- Co wcale nie jest pewne, zważywszy na ostatnie roszady, jakich dokonuje na listach SLD.

- Bądźmy dobrej myśli.

- Inni liderzy też zmieniają listy, ale po cichu. Napieralski pokazuje ten bałagan mediom.

- Trochę mnie niepokoi, że dotyka to zewnętrznych partnerów SLD: mniejszości seksualnych, partii kobiet, zielonych. Nie wiem, dlaczego Sojusz miałby rezygnować z ich wsparcia. Mogłoby to świadczyć o mocnym okopaniu się trzonu partyjnego przeciwko Napieralskiemu. Być może on sam dotrzymałby słowa partnerom SLD, ale nie mógł tego przeprowadzić.

- Bo nie pozwolił na to partyjny beton?

- Można spytać, ile pan ma lat?

- Niedługo stuknie "trzydziestka".

- To pan nie ma prawa używać określenia "beton" (śmiech). Trzon partyjny i beton to nie to samo. Trzon rozumiem szerzej - to szefowie województw, gremia zarządu i rady krajowej. Słowo "beton" ma dziwną konotację, której źródła tkwią w walce politycznej w PZPR i ostatnim dwudziestoleciu. Chodziło o napiętnowanie tych w PZPR, którzy nie chcieli zmian.

- Do nich zalicza się Millera, Jaskiernię czy Dyducha. Wszyscy są dziś na listach SLD.

- Nie doszukiwałbym się tu chęci przywrócenia do łask jakiejś dawnej grupy. Wszyscy wymienieni są znanymi postaciami współczesnej lewicy i z pojęciem "betonu" nie mają nic wspólnego.

- Jaka jest rola Millera w otoczeniu przewodniczącego?

- Ważna i będzie rosnąć. On nie zwykł występować w roli szeregowego działacza. No, może poza epizodem w Samoobronie. Z Napieralskim wiąże go jakaś szczególna więź, pewnie wynikająca z podobieństwa charakterów.

- A jest konflikt między Napieralskim a Kaliszem?

- Nie śledzę tego. Nie wiem, czy jeszcze między nimi iskrzy, czy jest już pełna miłość. Odnoszę wrażenie, że osiągnęli symbiozę. Kalisz jest zadowolony z dzisiejszej pozycji w Sojuszu. Nie zdziwię się, widząc w spotach wyborczych podrygującego Millera i Kalisza oraz Napieralskiego tańczącego z Piekarską.

- Kto jest dziś, prócz Millera, guru dla Napieralskiego: Sławoj Żiżek, Grzegorz Kołodko, Aleksander Kwaśniewski?

- Skąd mogę wiedzieć? Ja na pewno nie jestem dla niego żadnym punktem odniesienia ani w myśleniu, ani w działaniu.

- To może czas odejść, jak wielu pana kolegów, do Platformy?

- Mam poglądy socjaldemokratyczne, bo takim mnie ukształtowało życie. Jeździłem wiele po świecie. Widziałem góry bogactwa Zachodu i otchłań nędzy Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Dlatego tak ważne są dla mnie pojęcia sprawiedliwości, równości, godności jednostki i szacunku dla każdego człowieka. Nie jako deklaracje polityków, ale rzeczywiście odczuwane wartości.

- Ale w PO jest miejsce również na taką wrażliwość.

- Oczywiście. Formuła tej partii jest coraz bardziej dostępna. Jako jedyna nie tworzy sztucznych barier, które kiedyś - w przypadku zmiany linii postępowania - groziły zarzutem rewizjonizmu. Platforma lansuje bardzo cenną dla mnie ideę działania na rzecz wspólnoty, którą tak wielu dziś wyśmiewa, zarzucając jej bezideowość i miękkość.

- Po prostu superpartia!

- Ma jednak wiele wad. Ucieka przed odpowiedzialnością rządzenia i łatwo jej zarzucić relatywizm moralny. Do Platformy się nie wybieram. Ale nie bałbym się zostać bezpartyjny, jeśli uznam, że procesy w SLD nie odpowiadają moim wyobrażeniom o dobrej partii.

- A ministrem w rządzie Tuska by pan został?

- Co innego służba partii, co innego państwu. Nie czuję się jeszcze zużyty, ale nie mam w zwyczaju ganiać za stołkami. Zawsze uważałem, że kariera polityczna powinna być wynikiem poświęcenia się misji publicznej. Jeśli jest inaczej, jest to karierowiczostwo.

- Tak pan właśnie myśli o uciekinierach z SLD: Danucie Hübner, Włodzimierzu Cimoszewiczu, Bartoszu Arłukowiczu i wielu innych?

- To nie tylko ich wina, choć oczywiście jest tu chęć zabezpieczenia kariery osobistej. Bardziej mnie jednak martwi to, że SLD się tym nie martwi. Nie dostrzega, że od pewnego czasu kruszy się cement zespalający partię. A gdy w partii gaśnie poczucie wspólnoty ludzi i poglądów, wolność wyboru dróg staje się oczywistością.

- A może to sam przewodniczący pozbywa się tych indywidualności? Ostatnio z list wypadł Włodzimierz Czarzasty.

- To był błąd. Nie dziwię się, że Czarzasty zareagował stanowczo i wydał prognozę tego, co czeka Sojusz w roli przystawki silniejszego koalicjanta PO: kadencja nie będzie pełna, rząd Tuska szybko się zużyje, a całe odium niepowodzenia może spaść na SLD. To uprawniona przestroga.

- Innym głośnym uciekinierem jest Robert Biedroń. Z Sojuszem pożegnał się, mówiąc, że czuje się "oszukany przez Grześka" i nie chce legitymizować partii, która tylko udaje, że walczy o lewicowe wartości.

- Takie słowa to koszt, jaki SLD ponosi po tych roszadach na listach, które są wynikiem niedotrzymanych bądź niezapamiętanych obietnic. To pewna niezręczność, która może podważyć wiarygodność SLD. Linia ideowa Sojuszu nie zmieniła się jednak. Te odejścia są w końcu incydentami wobec 900 wszystkich kandydatów SLD. Ja nie mierzę stosunku do kobiet i mniejszości seksualnych liczbą "jedynek". Liczy się pewna działalność w dłuższym czasie: inicjatywy legislacyjne, akcje społeczne. Po tym poznajemy, czy partia jest konsekwentna.

- A jest?

- No, zastanawiam się nad tym. Nie uczestniczę aktywnie w życiu wewnętrznym partii, a zwykłem kształtować swoje poglądy i odczucia wedle własnych, a nie cudzych obserwacji. Widzę jednak, że partia bardzo się zmieniła od czasu, gdy ja czy Kwaśniewski z dużą pasją, nowymi pomysłami i świadomością strategicznych celów ją kształtowaliśmy. Obawiam się, czy w Sojuszu nie wytraca się dynamika związana z młodością liderów.

- Panów dorobek zaprzepaszczono po wymianie pokoleniowej, gdy Olejniczak został szefem, a Napieralski sekretarzem generalnym SLD?

- Obaj obejmowali te funkcje z woli starszych działaczy. A jako nowi liderzy narzucili już własne tempo. Popełniliśmy jednak błąd, zostawiając lukę pokoleniową w postaci braku grupy czterdziestolatków. Pozostali więc ci bardzo młodzi, bez zaplecza, i my - już do wymiany. Młodzi weszli w wir żądzy władzy i zaniedbali pracę nad sobą, nad edukacją, komunikatywnością lewicy.

- Kiedy pan poznał Napieralskiego?

- Poznałem go jakieś 10 lat temu na kongresie w Warszawie, gdy został wybrany wiceprzewodniczącym partii, a ja byłem przewodniczącym.

- Jak się zmienił przez te lata?

- Znacząco. Sporo się nauczył, nabrał wielu przymiotów - odwagi, gładkości wypowiedzi. W przetarciu się pomogła mu zwłaszcza ostatnia kampania prezydencka. Szedł samodzielnie, bez kompleksów…

- Z przyklejonym, sztucznym uśmiechem...

- Dla pana był sztuczny, dla innych nie. Postawił na osobistą komunikatywność i dobrze zrobił. Miller wygłaszał bon moty, Kwaśniewski tańczył przy disco polo, ja wygłaszałem przydługie tyrady, a Napieralski zaczął się uśmiechać.

- I w ten sposób zaliczył go pan do "panteonu" liderów polskiej lewicy.

- No, pełni przecież funkcję przewodniczącego.

Józef Oleksy

Były premier, marszałek Sejmu, szef SLD, obecnie członek tej partii