"Super Express": - Z czego wynikała nieobecność szefa SLD na debacie u Tomasza Lisa? Z czterech liderów największych partii pojawił się tylko Donald Tusk...
Jerzy Wenderlich: - Nie chcieliśmy, żeby to spotkanie zamieniło się w mecz do jednej bramki. W tym sensie, że Donald Tusk nie miałby wiele na obronę swoich rządów. Jak skomentowałby pokazanie mu programu wyborczego PO sprzed czterech lat, z którego niemal nic nie zrealizował?
- Może warto było sprawdzić, co by odpowiedział, skoro dziennikarz do pytań o to się nie rwał...
- Ustawienie premiera Tuska na z góry przegranej pozycji byłoby kuszące, ale uznaliśmy, że umów się dotrzymuje. Sztaby głównych partii ustaliły, że najpierw będzie seria pojedynków ekspertów, a dopiero później starcie liderów, więc nie widzieliśmy powodu, by te ustalenia podważać.
- Podobno obawialiście się jednak stronniczości Tomasza Lisa. To dziennikarz słynący z sympatii do premiera i PO oraz niechęci do polityków innych partii, w tym Napieralskiego.
- Są dziennikarze, którzy reprezentują koncerny medialne - swoich pracodawców. Jeżeli w podejściu do zawodu brakuje im niezależności i optują za partią taką jak PO, mogę się tylko dziwić. Także w przypadku mediów prywatnych, gdyż nikt nie zawiódł przedsiębiorców jak Platforma.
- Przy okazji debaty sztaby partii mają się podobno umówić co do dziennikarzy szczególnie sprzyjających jednej stronie. Tomasz Lis przeszedłby to wasze sito?
- SLD nie będzie sortowało dziennikarzy na lepszych i gorszych. I znam wielu, o których nawet po dłuższej rozmowie trudno powiedzieć, że sprzyjają takiej, a nie innej opcji politycznej. Mam wrażenie, że organizatorzy debat sami unikną dziennikarzy stronniczych. Takich, którzy otwarcie nawołują do niegłosowania na tych czy innych. Tacy w debatach publicznych brać udziału nie powinni.
Jerzy Wenderlich
Wicemarszałek Sejmu, polityk SLD