"Super Express": - Solidarność, Solidarność... Mija 30 lat od chwili, gdy to słowo zjednoczyło naród w skutecznej walce o godność. Co dzisiaj ono oznacza, ku czemu prowadzi, gdy wszyscy widzimy, że już nie łączy, ale dzieli?
Jerzy Kłosiński: - Okrągłe obchody skłaniają ku refleksji o początkach Solidarności - o tym, czym ona była od pierwszej chwili, o tym, jaką się narodziła w umysłach swoich nauczycieli. Odpowiedź jest prosta: Solidarność od początku była przede wszystkim związkiem zawodowym. Pamiętajmy, że pierwszym postulatem było stworzenie niezależnych, samorządnych związków zawodowych. Ów związek działał w dwóch zupełnie różnych okresach. Najpierw w PRL, gdzie pełnił szerszą rolę, niż pełnią "zwykłe" związki zawodowe w demokratycznych krajach. Był to bowiem okres walki o prawa człowieka. Ale po 1989 r. Solidarność wróciła do tego, co stało u jej początków - starała się działać tak, jak tego typu organizacje działają w warunkach wolności politycznej. Dziś, co mnie smuci, wiele osób krytykuje Solidarność za to, że dba o interesy pracowników.
- Ten powrót - zdaniem jego krytyków - sprawił, że Solidarność jest siłą działającą na podział...
- Przecież to kompletne nieporozumienie! To był olbrzymi ruch. Później, gdy zaczął się zajmować tym, czym w końcu mógł się zajmować - czyli "zwykłą" pracą związkową - wielu ludzi nie potrafiło się w tej pracy odnaleźć. Może teraz czują dyskomfort z tego powodu? To może być przypadek Lecha Wałęsy, który zawezwał, aby Solidarność zwinęła sztandary. Zapomniał najwidoczniej, że przecież był przewodniczącym związku zawodowego. Czy on nie rozumie, po co istnieją związki zawodowe?
- Ojciec Maciej Zięba postulował w "Super Expressie", aby Solidarność była dla Polaków tym, czym Nokia jest dla Finów - przedmiotem dumy przez fakt wysokiej pozycji tej marki na świecie. Ale jak hasło Solidarność może się pozytywnie asocjować, gdy znaczy dziś przede wszystkim: kłótnia?
- Solidarność na pewno inaczej jest postrzegana na zewnątrz Polski niż przez nas samych. Za granicą kojarzy się z ruchem społecznym, który wywarł istotny wpływ na upadek systemu komunistycznego w Europie Wschodniej.
- To już historia. A wartością Nokii jest bezustanne szukanie odpowiedzi na wyzwania przyszłości...
- Solidarność nie może mieć takiej siły nośnej, jak 30 lat temu. I nie dramatyzujmy z tego powodu!
- Dobrze jest tak jak jest?
- W okresie komunizmu społeczeństwo było zatomizowane i nie potrafiło bronić swoich interesów. Zmieniła to dopiero Solidarność. To wielki sukces.
- Skąd więc się biorą dzisiejsze kłótnie - różne listy obecności na poszczególnych uroczystościach rocznicowych?
- Kłótnia jest wynikiem niezrozumienia naturalnego procesu. Byli przywódcy Solidarności nie rozumieją go lub nie chcą go zrozumieć. W pewnym momencie wysiedli z pociągu o nazwie Solidarność, a teraz - gdy czcimy początki związku - starają się w całości podpiąć pod jego osiągnięcia. Ale przecież mają prawo tylko do identyfikowania się z nim w okresie jego heroicznej walki, ale nie mają już prawa do podpisywania się pod późniejszym okresem. To budzi w nich konfuzję - stąd mówią, że "to już nie ta sama Solidarność". No oczywiście, że nie ta sama! Ale kto ma dziedziczyć legendę wielkiego ruchu jednoczącego niegdyś Polaków, jak nie związek zawodowy, który stał u jego podstaw w okresie PRL. To są problemy osobiste takich ludzi, jak Frasyniuk czy Wałęsa. Dobrze nazwała je prof. Jadwiga Staniszkis - że ich wyobrażenie o swojej wielkiej roli jest rodzajem pychy. A przecież gdyby nie Solidarność, to Wałęsa byłby nieznany. Solidarność bez Wałęsy można sobie wyobrazić, natomiast Wałęsę bez Solidarności... Nie, tego wyobrazić sobie nie sposób.
Jerzy Kłosiński
Redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność"