"Super Express": - Został pan skazany w procesie wytoczonym panu przez byłego esbeka i pracownika ABW płk. Ryszarda Bieszyńskiego, który poczuł się pomówiony pana komentarzem w "Dzienniku" w 2007 roku. Co go tak poruszyło?
Jerzy Jachowicz: - Komentarz dotyczył jego uczestnictwa w sprawie o ekstradycję Edwarda Mazura. Był wtedy świadkiem obrony biznesmena oskarżanego o zlecenie zabójstwa Marka Papały. Panowie znali się jeszcze z czasów, kiedy Bieszyński był oficerem SB, a Mazur jednym z jego tajnych informatorów. Główną myślą mojego tekstu była teza, że płk Bieszyński nie pojechał do Stanów Zjednoczonych z wewnętrznego poczucia sprawiedliwości, ale z innych powodów.
Przeczytaj koniecznie: Robert Frycz, twórca Antykomor.pl: WŁAMAŁEM SIĘ do firmy Multimedia Polska, zostałem skazany
- Jakich?
- Prawdopodobnie reprezentował jakąś grupę osób powiązanych z dawnymi służbami, a obecnie biznesmenami. Zależało jej na tym, żeby Edward Mazur nie stanął przed polskim sądem, ponieważ mogłoby to zakończyć się kompromitacją tych osób, a nawet odpowiedzialnością karną.
- Jakie były przesłanki ku temu, żeby stwierdzić, że płk Bieszyński chce pomóc Mazurowi?
- W tekście przywołałem dwie sprawy. Po pierwsze, powołałem się na słynną naradę w Ministerstwie Sprawiedliwości, która odbyła się w czasie, kiedy Mazur przebywał w areszcie policyjnym i czekał na decyzję prokuratury, czy postawić mu zarzuty ws. morderstwa Papały. Pułkownik Bieszyński naciskał wtedy, żeby Mazura zwolnić, ponieważ jest niewinny.
- A druga sprawa?
- Przypomniałem, że w pewnym momencie śledztwem w sprawie morderstwa Papały kierował właśnie płk Bieszyński. Był on wtedy orędownikiem tzw. wersji rodzinnej, czyli zlecenia zabójstwa przez członka rodziny, a mianowicie jego żonę. W wywiadzie dla "Super Expressu" mówiła ona, że w czasie przesłuchania czuła się, jakby obok leżał pistolet i chciano ją zmusić do potwierdzenia, że to ona zleciła zabójstwo.
- I sąd uznał, że takimi stwierdzeniami pomówił pan płk. Bieszyńskiego?
- Tak, według sądu obie te informacje są fałszywe.
- Na jakiej podstawie?
- Po pierwsze, udowodniono, że jego nie było na tej naradzie. I rzeczywiście to prawda. Jednak moi informatorzy, których z oczywistych względów nie mogłem wskazać, byli wówczas obecni w ministerstwie i widzieli płk. Bieszyńskiego stojącego przed wejściem do sali, gdzie się ta narada odbywała. Rozmawiał on m.in. z prokuratorem Jerzym Mierzewskim, mówiąc, że Mazur jest niewinny. Dla sądu ten fakt nie był ważny. Ważne było, że napisałem, iż brał on udział w naradzie.
Patrz też: HRUBIESZÓW - Mariusz Ślązak: Przez lenistwo policji zostałem skazany!
- Czemu uznano, że wersja żony Papały również jest nieprawdziwa?
- Wyszło to już w czasie mojego procesu. Kiedy pani Małgorzata spojrzała na płk. Bieszyńskiego, stwierdziła, że to nie on ją przesłuchiwał. Mój adwokat tłumaczył, że moja wiedza na ten temat wynikała z programu TVN, w którym ówczesny wicenaczelny "Super Expressu" Paweł Biedziak pokazywał swój wywiad, który miał ukazać się następnego dnia, gdzie pani Papała stwierdzała, że miał ją przesłuchiwać płk Bieszyński.
- Sędzia prowadząca sprawę uznała, że mimo wszystko pan kłamał w tej kwestii?
- Pani sędzia stwierdziła, że ja jako doświadczony dziennikarz nie powinienem opierać swoich stwierdzeń na podstawie tego, co znajduje się w tabloidzie.
- Proszę, pani sędzia wie już, które gazety mówią prawdę, a które nie...
- Trudno o większą niedorzeczność. Przecież na całym świecie to tabloidy często publikują prawdziwie demaskatorskie materiały śledcze, które stanowią początek wielu afer. Twierdzenie pani sędzi, że tabloid jest niewiarygodny, a doświadczony dziennikarz powinien o tym wiedzieć i na tej podstawie obciąża się tego dziennikarza, to skandal. Zresztą niejedyny, który stał się jej udziałem.
- Co jeszcze znalazło się w uzasadnieniu wyroku?
- Mój adwokat powoływał się na fakt, że mój tekst był komentarzem, a więc opinią, za którą, według prawa, nie można skazać. Pani sędzia stwierdziła, że "Dziennik" jest gazetą egalitarną, w związku z czym jego czytelnicy nie rozróżniają informacji od komentarza. Ciekaw jestem, na jakiej podstawie doszła do takich wniosków.
- Pana przypadek nie pokazuje przypadkiem, że coś z naszym wymiarem sprawiedliwości jest nie tak?
- Oczywiście, że coś w nim nie gra. Na Zachodzie nie dość, że nie byłbym skazany, to jeszcze sąd by tej sprawy w ogóle nie rozpatrywał. Art. 212 kodeksu karnego, na podstawie którego mnie skazano, jest koszmarem wziętym z lat stanu wojennego.
Jerzy Jachowicz
Dziennikarz śledczy, felietonista tygodnika "Uważam Rze"