Jerzy Jachowicz: Radar zamiast mafii

2011-09-07 22:27

Jeszcze do niedawna plagą byli gangsterzy. Dziś są nią polskie drogi. Przez całe lata 90. żyliśmy zdjęci strachem, że nasz nowy samochód zniknie na amen w jakiejś dziupli albo za wschodnią granicą. Ci, którzy prowadzili interesy - restauratorzy, sklepikarze, właściciele hurtowni, musieli płacić gangsterom haracz. Jeśli nie następowały jakieś nadzwyczajne zdarzenia, np. na miejsce członków jednego gangu, którzy akurat wylecieli w powietrze, nie zjawiali się łysole z konkurencji, życie ludzi nękanych przez gangsterów było w miarę unormowane. Przykre niespodzianki zdarzały się każdemu, ale jeśli świat przestępczy omijał dalekim łukiem, mógł planować przyszłość. Teraz to niemożliwe.

Drogi są tak pełne zasadzek, że jadąc do znajomego na sąsiednią ulicę, nie ma się pewności, czy nie dotrze się tam autem, które trzeba natychmiast oddać do warsztatu. Klęską stają się wyprawy na dalszą trasę. Na polskich drogach czyhają dziury, wyboje, wielokilometrowe koleiny powstałe po tirach. Kiedy kierowca zobaczy wreszcie przed sobą kawałek równego asfaltu i trochę przyspieszy, czeka go nowa plaga, tym razem żywa. Ubrana w mundur policjanta.

Policja nie domaga się od szefa infrastruktury lepszych dróg. Może skądinąd rozsądnie, zakładając, że i tak to nic nie da. Za to forsuje teorię, iż liczbę wypadków są w stanie zmniejszyć tylko kontrole. Pamiętam, że w połowie lat 90. po jednym z moich reportaży o gangsterach, wezwano mnie na policję. Rozłożono na stole kilkanaście zdjęć, pytając, czy rozpoznaję na nich jakiegoś znajomego ancymona. Nie tłumacząc policjantom reguł zawodu dziennikarza, nigdy nie wskazałem żadnego ciemnego typa, nawet jeśli widziałem się z którymś z fotografii poprzedniego dnia. O wiele większy kłopot mam teraz. Częściej wzywają mnie na policję. I jak dawniej też pokazują zdjęcia. Tyle że jakiegoś faceta za kierownicą. Co mam zrobić? Zwykle rozpoznaję siebie.

Kiedyś słowo "radar" było dla mnie słowem pięknym. Oznaczało tarczę, która mnie chroniła. Radary wyłapywały imperialistyczne bombowce, które chciały nas znienacka zaatakować nocą. Teraz na dźwięk słowa "radar" czuję lęk. Andrzej Rosiewicz, pisząc piosenkę o chłopcach radarowcach, nie przewidywał olśniewającej kariery tego urządzenia i jego okrutnej roli w życiu każdego kierowcy. - Na radarze wyszło 90, a teren zabudowany.

- Jaki zabudowany? - pytam. - Na przestrzeni 10 km stoi tylko wiata po nieczynnym już przystanku autobusowym, a panowie schowani za nią. Wystaje tylko to piekielne urządzenie - tłumaczę.

W końcu załamany płacę mandat 200 zł, mówiąc: - Mam nadzieję, że to nie pójdzie na kolejny radar. - Oczywiście, że nie. Mamy specjalny bloczek na urodziny komendanta - z rozbrajającą szczerością wyznał aspirant z drogówki.