Jerzy Jachowicz: Kontakt z sądem szalenie rozwija

2011-09-21 22:33

Mam trochę pretensji do moich kolegów dziennikarzy, którzy krzyczą w niebogłosy, że polskie sądy dławią wolność słowa. Do chóru potępiających dołączyły ostatnio nie tylko autorytety prawnicze, ale też znani i cenieni ludzie z branży publicystycznej i literackiej. Plują oni wszyscy jadem na naszych sędziów, przypisując im wszystko, co najgorsze. Szczególnie podkreślają to, że sądy zamieniają się w cenzora.

Występują w kostiumie krwawego inkwizytora, blokując krytykę najważniejszych instytucji państwa - np. rządu, różnorakich ministrów. Mieszają się też w spory, mające charakter debaty publicznej. Opowiadają się z reguły po stronie silniejszego. Tego, który posiada władzę i pieniądze. Jednocześnie uzurpują sobie prawo do posiadania wszelakiej mądrości. Krótko mówiąc, wedle potocznego przekonania sądy są zdegenerowanym fragmentem naszej młodej demokracji. Potężną kłodą na drodze jej rozwoju. Media zaś są największymi wrogami sądów. Prześladują więc dziennikarzy wszelkimi sposobami.

Sądy drwią z dziennikarzy? Nieprawda! Sądy uczą!

Uważam te opinie za fałszywe. I szkodliwe. Wymienię tylko najważniejsze korzyści, jakie odnoszą dziennikarze w zetknięciu się z sądami. Po pierwsze, oskarżeni dziennikarze poznają bliżej sędziów, adwokatów, prokuratorów. Kontakty z tymi ludźmi szalenie rozwijają. Sądy uczą punktualności. Koncentracji - w czasie odczytywania oskarżenia i wyroku. Opanowania - kiedy sąd odrzuca kolejne pytanie dziennikarza do oskarżyciela, uważając, że pytanie nie ma znaczenia, bo wyrok jest ustalony. Cierpliwości. Cecha niezbędna w zawodzie dziennikarza. Jeden z moich procesów - o ujawnienie tajemnicy państwowej - toczył się ponad 12 lat. W ciągu tego czasu przeciętnie kilkanaście razy w roku spędzałem całe dnie na ławie oskarżonych.

Pod koniec lat 90. pracowałem wówczas w "Wyborczej", miałem tyle procesów jednocześnie, że przypominałem krwawiącego żubra, otoczonego przez stado wygłodniałych wilków. Mimo to nie poddawałem się. Ktoś z szefostwa redakcji wpadł na pomysł, żeby wozić mnie po całej Polsce w dużej szklanej skrzyni i pokazywać jako okaz walczącego do ostatniej kropli krwi dziennikarza. Sprawa rozbiła się o moją klaustrofobię.

Sądy niekiedy budują silne więzy w świecie mediów. Podczas jednej z demonstracji w obronie kolegów dziennikarzy było akurat chłodno. Jakaś para się przytuliła, aby się nieco ogrzać. I tak im zostało.

Siedząc na ławie oskarżonych, poznajemy dokładnie prawo. Najlepiej, jak wiadomo, uczy się człowiek na własnej skórze. Art. 212, jako skazanemu z tego przepisu, wbił mi się w pamięć do końca życia. Ponieważ mój obrońca zwrócił się o ułaskawienie mnie, może o moim istnieniu dowie się nawet sam pan prezydent.

Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"

Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu.